środa, 18 września 2013

Rogowiak kolczystokomórkowy – dla ludzi o mocnych nerwach!

Zaczęło się niewinnie. Od małej zmiany skórnej w okolicach prawego oka. Potem był urlop, w trakcie którego zmiana urosła do kilku milimetrów. Po urlopie wizyta u dermatologa i diagnoza: rogowiak kolczysto-komórkowy. A że ja od zawsze przyciągałam zło, to nie inaczej sprawa miała się i teraz http://pl.wikipedia.org/wiki/Rogowiak_kolczystokom%C3%B3rkowy Z opisu wynika, że występuje on częściej u mężczyzn, częściej wśród ludzi rasy białej, zwykle powyżej 50 roku życia. Jedyne co pasuje z tego opisu do mnie, to rasa biała!

Po decyzji dermatologa, miałam konsultację u chirurga. Również on potwierdził, że jest to rogowiak http://www.bing.com/images/search?q=rogowiak&FORM=HDRSC2 - zdjęcia do oglądanie nie przy jedzeniu i nie przez ludzi o słabych nerwach!

Decyzją chirurga było usunięcie. Nie ukrywam, że miałam pietra. Na ręku, na nodze bym się nie spinała, ale pod okiem.... Ale nie było na co czekać, bo zmiana rosła. Zatem w piątek 13 września o godz. 17 pojechałam sama samochodem do Szpitala Lux Med. na Puławską. Pozbycie się tej narośli kosztowało mnie bagatela 455 zł! W strugach deszczu i gigantycznym korku dojechałam na godz. 18 do Szpitala. Chirurg przeprowadzający ze mną wywiad nie ukrywał, że miejsce jest bardzo kiepskie, że tak blisko oka.... Hmmm to operuje Pan czy gada? I tak już jestem cała w stresie. Położyłam się na leżance, Pan Doktor zakrył mi oko gazikami, kazał zdjąć białą bluzkę, bo obawiał się, że moje ją zakrwawić! W tym momencie miałam ochotę stamtąd spieprzać i ewentualnie sama wygryźć sobie tę narośl! Pan Doktor wbił się igłą ze znieczulaniem, ale pech chciał, że strzykawka wystrzeliła i zalała mi twarz znieczuleniem. W strzykawce zostało jeszcze trochę znieczulenia, więc Doktorek wkłuł się jeszcze raz. Ale okazało się, że znieczulenia było za mało, więc wkłuł się po raz trzeci.... Zaczął wycinać. I może nie było by to najgorsze, gdyby nie to, że postanowił komentować na bieżąco to co mi robi... Więc usłyszałam, że już wyciął zmianę, "nie nie chwileczkę, muszę jeszcze dociąć, bo jeszcze coś tam zostało". Poprosił siostrę asystująca o mniejszy nożyk. To mnie jeszcze nie ruszyło. Ale jak zaczął opowiadać, że krew leje mi się po policzku i wpada do ucha, a ja czułam tą ciepłą maź, to grzecznie i nieśmiało stwierdziłam „Panie Doktorze, chyba zemdleję”. I wtedy szybko otworzyli okno, siostra podniosła mi nogi do góry.... Myli się ten kto myśli, że mój Doktorek po moim omdleniu zamilkł. Zszywając mi ranę komentował jaka ona jest głęboka, a zakładając szwy zahaczył pętelką nitki o mój nos. Potem siostra instruowała go jak ma nakleić mi plasterki, a on się z tym nie godził, bo wydawało mu się, że zaklei mi oko! Hmmm i niech ktoś mi teraz powie, że nie powinnam była umówić się na zabieg na 12 września!
Po 40 min spędzonych na kozetce, doszłam do siebie i samochodem, w strugach deszczu i korku, wróciłam do domku.

Na dziś (18 września 2013) wyglądam jak po bliskim spotkaniu z drzwiami, schodami czy zasłoną zupą! Ale w poniedziałek 23 września zdejmą mi szwy i znowu będę miło i piękna. Ok. z tą młodą to trochę przesadziłam.... Gdyby było źle i miałabym dużą bliznę zawsze pozostaje mi Klinika Dr Szczyta. Tylko na razie muszę z rok popracować, żeby było mnie stać na zabieg u nich...

poniedziałek, 9 września 2013

Wakacje 2013

Dawno mnie nie było i pewnie wielu z Was się za mną stęskniło...

Dużo się działo ostatnio w życiu mym! Byliśmy z rodzinką na wakacjach. Wylądowaliśmy w Kaczych Stawach koło Łeby http://www.kaczestawy.pl/.


Fot. Moyan_Brenn_BACK_FROM_ICELAND/CC BY 2.0/Flickr

Było naprawdę fantastyczne. Polecam wszystkim którym nie przeszkadza płacz dzieci, krzyki, wózki, nawoływanie Marysiek, Janków i Staśków. Ośrodek przystosowany typowo pod dzieci i ich rodziców. Jest klub Myszki Miki, zagroda z króliczkami i dwoma gryzącymi kucykami, basen z podgrzewaną wodą, wypożyczalnia rowerów, restauracja z codziennym wyżywieniem. Są codzienne activitis dla dzieci: przylatują czarownice, na koniach przybywają Indianie, jest malowanie buziek, wybieranie Miss i Mistera Balu. Na terenie ośrodka jest ok. 50 domków w stylu bungalow, z aneksem kuchennym, oddzielnymi sypialniami, prysznicem, TV, WiFi i Hi-Fi! A wszystko to otoczone mnóstwem zieleni, stawów rybnych, w których na naszym wyjeździe facet złowił 6 kg suma.  Do Łeby 1,5 kilometra. Do plaży ok. 3 km, ale co 1,5 godziny dojeżdżam tam z ośrodka busik – taki mały dolmusz! My jeździliśmy samochodem, bo z dzieckiem, dwoma parawanami, namiotem, kocem, torbą żarcia, ciuchami na zmianę, bańkami mydlanymi, zestawem łopatek – moglibyśmy po prostu zająć cały bus. W połowie sierpnia Łeba jest super. Nie ma tłumów, jest dużo taniej niż w sezonie. Miła Pani od muszelek wyprzedała nam większość swojego stoiska za grosze. Moim i córki ulubionym miejscem był market w którym za 1 zł można było kupić ramkę na zdjęcia, małą laleczkę, bańki i inne bzdety! Za 3 zł mąż kupił sobie taką łapkę ze szczypczykami na końcu, żeby nie trzeba było się schylać jak np. za kanapę spadnie Ci jakaś rzecz! Mega potrzebna rzecz, nie wątpię!! Jaguś uwielbiała też lody w jednej z lodziarni, gdzie Pani za każdym razem dokładała jest kolejny płatek z postaciami z bajek. Na koniec miała już 7! Jeździła też na koniku w pobliskiej stadninie koni.
Z atrakcji, które udało nam się zobaczyć, na pewno warto wspomnieć o Parku Dinozaurów w Łebie http://lebapark.pl/ Jeżeli ktoś nie był, POLECAM. Świetna rozrywka, na cały dzień, zarówno dla maluchów jak i dla ich rodziców. Bilety nie są drogie - 25 zł dorośli; dzieci do 4 roku gratis, więc jeszcze w tym roku nam się udało:) 
                          Fot.  Mara ~earth light~/CC BY 2.0/Flickr

Mężuś zafundował sobie przejażdżkę pontonem Katerina w Łebie. Wyglądało to mniej więcej tak http://www.youtube.com/watch?v=uHGTXk1J84M Ja ze swoimi bólami pleców nie zdecydowałam się na ten rodzaj atrakcji. Popłynęliśmy za to z córą na zachód słońca Brzydkim Kaczątkiem http://brzydkie-kaczatko.pl/index.php Łba mi nie urwało, kości nie poprzestawiało, więc było miło:)
Poza tym był codzienny plaż-ing, smaż-ing, pogoda cudna, jak nie nad polskim morzem!
Teraz praca i oczekiwanie na kolejne wolne dni. Ale lato nas w tym roku wyjątkowo rozpieszcza, więc każdy weekend jest chwilą błogiego relaksu...

                                                      Jagódeczka w plażowym designe 

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Bioenergoterapeuta i inne szacher macher...:)

Cierpię... to wiadomo nie od dziś. Wiedzą o tym moi najbliżsi jak i bliscy znajomi. Nie raz moja choroba nieźle daje się im w kość. Jestem czepliwa, złośliwa, niegrzeczna, wkurzająca, wiecznie zmęczona.
W zasadzie nikt nie wie co jest powodem.... mam wędrujące bóle mięśniowo-kostne. I tak mniej więcej od 10 lat. Przeszłam już większość specjalistów neurologów, reumatologów, internistów, chirurgów. W tak zwanym między czasie przeszłam jeszcze boreliozę. Leżałam na Wolskiej, Szaserów, Banacha. Zrobiłam ok. 40 zabiegów akupunktury, stosowałam homeopatię, zeżarłam tony leków przeciwbólowych, stosowałam leczenie prądem, odwiedzałam kręgarzy, bioenergoterapeutów, zrobiłam z milion masaży, trylion wydanych złotówek... I nic. Ból taki jaki był, taki jest!

Fot.  opensourceway/CC BY 2.0/Flickr

Ostatnią diagnozą jaką usłyszałam od neurologa była fibromialgia  http://pl.wikipedia.org/wiki/Fibromialgia
W zasadzie dla mnie jest to taki choroba-worek, do którego wrzuca się wszystkie nie zdiagnozowane przypadłości i choroby. 
Dłużej niż 3 miesiące bolą Cię mięśnie, masz wędrujące bóle w całym ciele - masz fibromialgię. Nie możesz spać, jesteś wiecznie zmęczony i drażliwy - masz fibromialgię. Nie masz nastroju, cierpisz, chodzisz od lekarza do lekarza i nikt nie może postawić Ci diagnozy - masz fibromialgię. Jak wynika z opisu, jest nieuleczalna! 
Niedawno mój brat postanowi wziąć sprawy we własne ręce i pomóc jedynej i ukochanej siostrze, czyli mnie! Razem z bratową namówili mnie na wizytę u kolejnego dla mnie bioenergoterapeuty Pana Mirka.
Nie chcąc zrobić im przykrości, pojechałam do Pana Mirka. Gabinet mnie nie zaskoczył, bo widywałam już gorsze. Zrobiona w pomieszczeniu po wózkowni, mała klitka z mnóstwem piramid, czyli symboli wzmacniania i zatrzymywania energii czakramu. Na początku opowiedziałam mu o mojej chorobie, moich bólach itp.; Miło zaskoczył mnie swoją pogodą ducha, humorem, prawidłową diagnozą mojej skromnej osoby. Bezbłędnie wymienił moje cechy charakteru, co lubię, jaka jestem, co mnie wkurza itp. Śmiałam się do niego, że dobrze, że w tym swoim gabineciku ma kraty w oknie, bo inaczej pacjenci, słysząc prawdę o sobie, mogliby zacząć uciekać! A to co mówił nie do końca przypadło mi do gustu. Ale niestety było szczerą prawdą! Potem położyłam się na leżance i przez ok. 30 min przekazywał mi dobrą energię.

                                                                               Fotspotreporting/CC BY 2.0/Flickr

W trakcie zabiegu kazał mi się wyciszyć, zamknąć oczy i skupić się na cieple płynącym z Jego rąk. Ale jak miałam się skupić, jeżeli w głowie miałam ciągły natłok myśli. Najgorsze, że nie umiem ich wyłączyć, nie umiem też odpoczywać. Nie ukrywam, że tego dnia fatalnie się czułam. Miałam wziąć lek przeciwbólowy, ale powstrzymałam się. Stwierdziłam hola hola niech Pan Mirek się wykaże. I choć jestem niedowiarkiem i po tylu latach nie wierzę już, że dotyk może leczyć, po wizycie poczułam się lepiej.... Dodam jeszcze, że przede mną i po mnie wchodziły do niego na wizytę kolejne osoby.

Fot. takacsi75/CC BY 2.0/Flickr

Minął już tydzień, a ja nie wzięłam leków przeciwbólowych, lepiej śpię, mam więcej energii, a tym samych chęci do życia. Ludzie z pracy mówią, że wyglądam jakbym była po urlopie. A ja co najwyżej jestem po tygodniu pracy sama - bez drugiej Asystentki, załatwieniu miliona spraw służbowych i prywatnych i przed dwutygodniowym urlopem w połowie sierpnia... 

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Historia 3 diet, czyli o odchudzaniu z życia wziętym

Ponieważ na temat diety cud można znaleźć w internecie mnóstwo artykułów, przykładów, pomysłów, ja postaram się w swoim artykule zapytać trzy osoby jakie są ich sposoby na walkę z dodatkowymi kilogramami. 
                                                             fot. UrbaneWomenMag/CC/Flickr.com
Rodzajów diet jest mnóstwo: Cambridge,  Kwaśniewskiego, 1200 kalorii,Kopenhaska. Moi rozmówcy też stosowali różne diety. Niestety nie każdej z tych osób udało się schudnąć. Niektóre wracały do swoich dawnych nawyków żywieniowych.Od jednej z osób usłyszałam, że "najlepsza dieta to taka w której mogę jeść, to co lubię. Wolę zjeść mniej czegoś co mi smakuje niż więcej czegoś  niesmacznego".
Na prośbę uczestników rozmowy imiona zostały zmienione.

Wiktoria 24 lata - wzrost 164 ; waga 67 kg; BMI  24,9 - prawidłowa masa ciała

Z wszystkich diet które stosowałam, a było ich kilkanaście, najlepsza była dieta 1000 kcal dziennie.
Główne zasady jakie stosowałam:
- 5 posiłków dziennie, ostatni najpóźniej o 19
- maksymalnie 1000 kcal dziennie
- jadłam to na co tylko miałam ochotę, byleby zmieścić się w 1000 kcal (choć zdarzało się że jednym razem    zjadłam 800 a innym 1200 kalorii)
- jeśli chciałam zjeść np. pizze, jadłam mały kawałek i obliczałam ile miał kalorii, itp ważne było żeby nie przekraczać 1000 kcal
Niestety sporo czasu zajmowało wypisywanie wszystkich składników które się zjadło, np. przy robieniu kanapki schodzi się z ważeniem każdego plasterka wędliny, sera itp, żeby dokładnie wyliczyć ile mają kalorii, ale po jakimś tygodniu, zna się już na pamięć te podstawowe ilości kalorii.
Dieta odpowiednia dla tych którzy sami sobie przygotowują posiłki, bo tylko tak jest się w stanie wyłapać ile dokładnie kalorii się zjada.
Prowadziłam notesik w którym zapisywałam wszystko co zjadłam, ile ważyło, ile miało kalorii i codziennie się podsumowywałam. W miesiąc schudłam ok 4-5 kg
Co do innych diet:
Na diecie Kopenhadzkiej przy każdym z pięciu podejść wytrzymałam maks 5 dni i w piątym dniu mdlałam już z wycieńczenia i czułam się bardzo osłabiona, łapiąc różne infekcje.
Na diecie Dukana po tygodniu miałam dość tych posiłków. Były niesmaczne, a robiłam wg. przepisów oryginalnych z książki z tą dietą, nawet sama mufiny piekłam, ale wszystko było po prostu niedobre.
Na diecie kapuścianej po ok trzech dniach jedzenia tej samej kapuścianej zupy miałam dość monotonii i ją przerwałam.
Na diecie koktajlowej po drugim dniu zapomniałam, że jestem na diecie, więc sama nie wiem jak ona działa
Kiedyś jeszcze byłam na diecie kiślowej, czyli przez tydzień jadłam tylko i wyłącznie sam kisiel, schudłam ale to były czasy liceum więc nie wiem czy dałabym radę powtórzyć tę dietę teraz.
Kiedyś jeszcze jadłam tylko pieczywo wase, gotowaną pszenicę i surową marchewkę. To była hardcorowa dieta w liceum z koleżanką i pamiętam ja szybko wymiękłam, a ona schudła ok.10 kg.

Justyna 36 lat; waga 62 kg; wzrost 167; BMI 22,2 - prawidłowa masa ciała
Schudłam, ale nie stosowałam żadnej specjalnej diety. Przez rok zgubiłam 10 kg, ale to jest efekt zrezygnowania ze słodyczy, pieczywa, makaronu, ziemniaków.
Jadłam paprykę i ogórki do obiadu. Bazowałam na białku, mięsie i serach. 
                                                 Fot.  Life Mental Health/CC BY 2.0/Flickr

Weronika 33 lata; waga 59 kg, wzrost 170; BMI 20,4 - prawidłowa masa ciała
W zasadzie zawsze miałam prawidłową wagę. Przy wzroście 170 moja waga oscylowała
w okolicach 56-59 kg. Jednak po porodzie trochę mi się przytyło i nie mogłam tego zrzucić. Dodatkowo weszłam w leki, które spowodowały tycie. I tak ważyłam 66 kg i bardzo źle się czułam psychicznie i fizycznie z taką wagą. Wszędzie miałam wałeczki, ciężko mi się wchodziło po schodach. Absolutnie nie chciałam się tak czuć. Zatem pół roku temu razem
z mężem zrezygnowaliśmy z jedzenia ziemniaków, makaronów, chleba. Na dzień dzisiejszy jem w domu śniadanie, do pracy zabieram swój obiad (nie stołuje się na firmowej stołówce), wieczorem w domu zjadam małą kolację albo garść migdałów. Zaczęłam też raz w tygodniu chodzić na masaż do mojego rehabilitanta, a po masażu na saunę. W saunie spędzam około godziny o wchodzę cyklami. Najpierw na ok. 10 min, potem prysznic i schładzam się przez kolejne 10 min. I tak ok. trzy razy. Czasami zamiast na masaż idę na basen, ale wtedy raczej korzystam z biczy wodnych i jacuzzi, a na koniec wskakuję do sauny. Odstawiłam również leki po których tyłam. I na dzień dzisiejszy jest sukces. Przy 170 cm wzrostu, ważę 57-58 kg. Każdy zauważył zmianę. Czuję się o niebo lepiej. Powinnam jeszcze wybrać się na jakieś ćwiczenia, ale do tego ciężko mi się zmusić. Na razie korzystam z uroków bycia „fit”.
I już nie wróciłam do dawnych nawyków żywieniowych. 


Jak widać każdy znajdzie w powyższych dietach coś dla siebie:) Zatem moje miłe do roboty!:)

środa, 31 lipca 2013

Wścieklizny i zastrzyków na tężca ciąg dalszy. A także różne inne życiowe „peszki, peszunie”

Za prosto było by gdyby o razu wszystko się wyjaśniło! Zastrzyk na tężca dostałam,  ręka mi spuchła jak balon. Bolała tak, że budziłam się w nocy i nie mogłam spać na tym ręku. Czekają mnie jeszcze dwa zastrzyki, za miesiąc i za pół roku. Ale oczywiście z moim szczęściem to było jeszcze za mało. Będąc w Iławie dostałam skierowanie do Poradni Chorób Zakaźnych. Zatem w poniedziałek, po powrocie z Mazur, zamiast pójść na spacer lub do kina pojechaliśmy z Tomkiem najpierw do lekarza internisty, który od razu wysłał mnie na Wolską do szpitala zakaźnego.
                                                              fot. Vorstius/CC/Flickr.com
Wieczór spędziliśmy zatem jeżdżąc od lekarza do lekarza. Co ciekawe dowiedziałam się, że jeżeli chcemy wiedzieć czy pies był wściekły, należy go obserwować. Jeżeli zdechnie w ciągu 2 tygodni od ugryzienia, to znaczy, że był chory i muszę się zaszczepić na wściekliznę. No więc po lekarzu, czekała nas jeszcze wycieczka do lasu, w odwiedziny do psa Pana bezdomnego. Pies żyje!J Jest więc wielka radość, że ja też będę żyć i świadomość, że nie będę musiała przyjmować serii bolesnych zastrzyków.

Wiele w moim życiu było takich sytuacji, które autentycznie ocierały się o filmy Alfreda Josepha Hitchcocka. W tej historii sprzed kilku dni poszłam pomóc bezdomnej osobie, a zostałam pogryziona przez jej psa.

Dawno, dawno temu zbierałam kasę na Wielką Orkiestrę Świąteczne Pomocy. Podszedł do mnie jakiś facet i zaproponował, że weźmie ode mnie puszkę i pozbiera kasę wśród swoich znajomych z pobliskich sklepów. Oczywiście ani puszki ani człowieka już więcej nie zobaczyłam.

Kupiłam trzy sztuki „towaru”, którym handluje od jednego i tego samego człowieka. Nie dostałam ani towaru, ani zwrotu kasy. Sprawa jest na Policji.

Zaczęłam rodzić o 5 rano. Po drodze dostałam oxytocynę na przyspieszenie akcji porodowej, trzy razy kąpałam się w wannie, skakałam na piłce, miałam miedzy nogami pół szpitala, przybili mi pęcherz płodowy, dostałam znieczulenie zewnątrz oponowe, a po 15 godzinach zrobili mi cesarkę!

Dwa tygodnie po porodzie poszłam na zdjęcie szwów. Przez ten czas strasznie mnie ciągnęły i nie mogłam się wyprostować. Pielęgniarka, która zdejmowała mi szwy odcisnęła sobie nożyczkami cały palec i powiedziała mi, że pracuje w tym szpitalu 10 lat i nie pamięta, żeby kogoś tak ścisło zszyli! No więc mnie na pewno zapamięta!

Opalałam się u babci pod kwarcówką. Nie założyłam okularków ochronnych. Noc spędziłam w szpitalu, niewidoma, prowadzona przez rodziców. Na szczęście skończyło się „tylko” na poparzeniu siatkówki.

Bolały mnie mięśnie w całym ciele. Chodziłam od lekarza do lekarza. Jeden z lekarzy postawił diagnozę: borelioza. Zamiast w podróż poślubną wylądowałam, dwa tygodnie po ślubie, na IX oddziale zakaźnym na Wolskiej. Poleżałam tam sobie miesiąc czasu. Nawet świeczki tam dmuchałam. A mięśnie bolą mnie do dziś.
 
fot. kaibara87/CC/Flickr.com

późniliśmy się z byłym chłopakiem na ostatnią powrotną kolejkę z wulkanu Etna. Nie zostało nam nic innego jak zejście pieszo. Na szczęście skończyło się tylko na wielkim krwiaku na udzie.

Zwiedzając pieszo bezkresy Sycylii zaatakował mnie pies (mam jakiegoś pecha do tych czworonogów) i dziabnął mnie w łokieć. Na szczęście jad (ślina) byłego leczyła, więc uniknęłam lekarzy.

Nurkując w basenie w Turcji, zatkały mi się uszy, więc musiałam skorzystać z tureckiej służby zdrowia. Odradzam każdemu!

Trzy tygodnie po porodzie dostałam ataku kolki wątrobowej. Leżąc na płytkach w łazience, z głową na kolanach mamy, dzwoniliśmy po pogotowie. Niestety okazało się, że karmiąc piersią nie mogę dostać niczego przeciwbólowego. Więc wijąc się jak piskorz, czekałam aż przestanie boleć. Za wizytę karetki z Lux Medu zapłaciłam 430 zł.

Strzelając kiedyś z pistoletu gazowego nabitego gazem pieprzowym, pech chciał, że zawiał wiatr i dostałam po oczach. Dość długo zajęło mi dochodzenie do siebie. Jeszcze następnego dnia miałam podrażnione spojówki.

Nie ma to jak być urodzonym w czepku i pod szczęśliwą gwiazdą.  U mnie w domu wiadomo, że jak za długo coś się nie dzieje to zaraz coś wymyślę. Zapewniam wszystkim rozrywkę! Moi rodzice znają wszystkie szpitale w Warszawie i nie tylko. Teściowa często się mnie pyta „czy ściągam na siebie całe zło tego świata”. Tego nie wiem, ale na pewno nikt się ze mną nie nudzi.   

fot. hankinsphoto.com/CC/Flickr.com

poniedziałek, 29 lipca 2013

Zakręcone, bolesne, smutne i radosne dni z mojego kalendarza

Zaczęło się smutno i stresująco. Moja ukochana, 91 letnia babcia Ircia z Iławy, poczuła się źle. Była niedziela 21 lipca 2013. Dostała prawie 40 stopni,. Przyjechała karetka, lekarz zrobił jej zastrzyk, temperatura spadła do 35,5 stopni. Wszyscy byliśmy z ciocią na telefonie i dopytywaliśmy się o stan zdrowia babci. Temperatura spadała i rosła. Lekarz przyjeżdżał, podawał kroplówki, aż w końcu zdecydował o zabraniu babci na oddział wewnętrzny szpitala. Przez kilka dni żyliśmy w strachu o babci zdrowie i życie. Moi rodzice zdecydowali się jechać do Iławy, pomóc cioci i pożegnać się z babcią.... Ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Płakałam, byłam zmęczona, śpiąca, bolały mnie plecy, cały czas miałam przed oczami babcię w szpitalu... A ona tak nie lubi bólu... Postanowiłam zatem, że wezmę urlop i pojadę do niej w piątek 26 lipca, w imieniny Anny, czyli mojej mamy. Dzień wcześniej zajrzałam jeszcze do Pana Krzysia – bezdomnego z pobliskiego lasu, którym się opiekuję. Pech chciał, że Pan Krzyś zapragnął pokazać mi za wszelką cenę swojego psa, który zawsze był za siatką. I pech chciał, że Cezar ugryzł mnie pod kolanem. Krwi nie było, ale bardzo szybko spuchło i zrobił się krwiak. Na noc zrobiłam sobie okład z sody, ale rano wcale nie było lepiej.

Na dworzec pojechałam z mężem o 7 rano, bo 0 8:11 miałam już pociąg. Nikt nie wiedział, że przyjeżdżam. Mąż zaopatrzył mnie w słodką bułkę, kawkę, wrzucił mi bagaż do pociągu i pojechał do pracy. Przed 12 byłam już w IławieJ Zaszłam jeszcze po drodze do kwiaciarni i kupiłam czerwoną różę dla mojej mamy na imieniny, żółto-czerwoną różę dla cioci za to, że jest taka dzielna i sama daje radę opiekować się babcią i piękna różową eustomę dla babci (w kolorze jej piżamy:). Wchodząc do szpitala, chciałam powiedzieć, że skoro góra nie przyszła do Mahometa to Mahomet przyszedł do góry, ale jak mnie mama zobaczyła, to tak strasznie zaczęła płakać i pytać mnie skąd się tu wzięłam, dlaczego o niczym nie wiedziała. A ja płakałam razem z nią. Babcia niestety mnie nie poznała. Wręczyłam dziewczynom kwiaty, czym znowu wywołałam u mojej mamy kolejne łzy. Radość nie trwała długo, bo mama zobaczyła ugryzienie po psie i natychmiast kazała mi iść do lekarza. Jeden z lekarzy nie widział problemu, gdyż skóra nie została przecięta. Poszłam zatem na SOR i dostałam zastrzyk przeciwtężcowy, który muszę powtórzyć jeszcze za miesiąc i za pół roku. Dziś czekam mnie jeszcze wizyta u lekarza, bo mam zrobić testy na wściekliznę. Po co testy... jak zacznę toczyć pianę z ust, znaczy, że się zaraziłam!J Mój brat dobrze to skwitował "siostra, jakiego Ty masz pecha! Nie dość, że pomagasz ludziom, to jeszcze pies musiał Cię upierdolić!"

Spędziłam z babcią trzy dni. Odwiedzałam ją po trzy razy dziennie. Wyjeżdżając z Iławy miałam przekonanie, że babcia czuje się lepiej, mamuś była zadowolone, że przyjechałam do babci i na jej imieniny, trochę odpoczęłam, oderwałam się od pracy, miło spędziłam czas z rodziną,

Do domu wracałam spokojna, wyciszona, szczęśliwa, wypoczęta.... Teraz czekam na piątkowy powrót mojej córy z Zalesia.

czwartek, 25 lipca 2013

Weselne przesądy, czyli o czym powinna pamiętać para młoda

Ceremonia zaślubin większości z nas kojarzy się z Marszem Mendelsona, białą suknią, obrączkami, mnóstwem gości i zabawą do białego rana. Jednak zgodnie ze starym przysłowiem „co kraj to obyczaj, a co region to zwyczaj” – w każdym zakątku świata obowiązują inne przesądy weselne. Towarzyszą one parze młodej od rozpoczęcie przygotowań do ślubu, aż do czasu kiedy to wydarzenie staje się już tylko bajecznym wspomnieniem....

I tak na przykład w Polsce mamy bardzo dużo przesądów i zwyczajów związanych z uroczystością zaślubin – czego unikać, o czym należałoby pamiętać.  Zapewne każda z nas zna te najbardziej popularne dotyczące m.in. dat zaślubin. Otóż przesąd ten głosi, że najlepiej ślubować sobie w miesiącach posiadających w nazwie literkę „r”. Nie planujmy ślubu w maju gdyż „w maju ślub, rychły grób” oraz w listopadzie, bo to czas adwentu, a także 1 kwietnia, bowiem powszechnie panuje przekonanie, że zawartego wtedy związku nie będziemy traktowali poważnie. Niezastosowanie się do tego przesądu może spowodować naszą rychłą śmierć albo spowodować, że urodzi się nam dziecko z wadami wymowy.

Kolejnym gusłem jest nie pokazywanie się panu młodemu w sukni ślubnej. My same też powinnyśmy podziwiać się w sukni tylko podczas przymiarki. Gdy przyszły mąż zobaczyłby nas w sukni, wróżyć to może początek małżeńskich kłótni i sprzeczek.

            Jeśli w Kościele zdarzy się przypadkiem, że upadną nam obrączki, nie powinniśmy ich sami podnosić. Jeżeli chcemy zatrzymać przy sobie szczęście, poprośmy o podniesienie ich przez osobę stojącą obok. 
                                 
fot. teresachin2007/CC/Flickr.com                                                                           fot. tamburix/CC/Flickr.com

Strój ślubny panny młodej powinien zawierać w swoim zestawieniu:
  • coś nowego – będzie to symbol dostatku w związku małżeńskim;
  • coś starego – to ważny symbol wsparcia ze strony rodziny oraz starych przyjaciół;
  • coś pożyczonego – symbol przychylności i życzliwości ze strony nowej rodziny;
  • coś niebieskiego – co będzie symbolizować wierność współmałżonka;
  • coś białego – oznacza symbol czystości oraz niewinności;
Bez względu na wygląd i dodatki do sukni ślubnej, nie wolno pannie młodej zakładać naszyjnika z prawdziwych pereł - w tym przypadku perły będą symbolem nieszczęścia, łez w małżeństwie.

     Panna młoda musi pamiętać, żeby przynajmniej dzień przed ślubem postawić swoje buty ślubne na parapecie okna, aby zdążyło wejść w nie szczęście. Zapewnić to ma także ładną pogodę w dniu ślubu.

     Śmiesznym przesądem jest okręcanie partnera przy ołtarzu. Ta osoba, która odchodząc od ołtarza, okręci swojego małżonka, będzie kierować także w małżeństwie. Nie raz widać w Kościele jak młodzi siłują się ze sobą, żeby tylko spełnić przesąd i objąć dowodzenie w małżeństwie. 

     Pan Młody też ma swoje obowiązki. Powinien przenieść świeżo upieczoną żonę przez próg (jest to zwyczaj zapożyczony ze Starożytnego Rzymu, gdzie potykająca się mężatka na progu nowego domu to bardzo zły znak, dlatego mężczyzna "na wszelki wypadek" przenosił ją przez próg).

     Wszędzie można znaleźć, usłyszeń i przeczytać o wielu innych przesądach ślubnych np. nie należy zakładać, przymierzać obrączek bezpośrednio przed ceremonią, buty przyszłej panny młodej powinny być "pełne" (widoczne czubki palców, bądź pięty wróżą nieszczęście), welon zakłada pannie młodej druhna, która obowiązkowo musi myć panną, źle wróży, gdy młodych do ślubu wiezie kobieta.

                                                                           fot. Grand Velas Riviera Maya/CC/Flickr.com

Współcześnie, młodzi ludzie podchodzą do większości przesądów w sposób raczej humorystyczny. I taki stosunek, czyli z przymrużeniem oka, jest według mnie najbardziej wskazany, bo dzięki takim wróżbom zapominamy choć na chwilę ze stresem związanym ze ślubem. 

Moja walka ze zbędnymi kilogramami, czyli historia jakich wiele, ale z happy endem

Mój rozmówca poświęcił mi chwilę, ze swojego cennego pracowego czasu. Udało mi się go namówić, żeby opowiedział o swojej walce ze zbędnymi kilogramami. Dla niego pilnowanie odpowiedniej wagi, to nie tylko kwestia zdrowia, ale nawet życia. Z jego opowieści wynika, że nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Łatwo jest przytyć, trudniej zrzucić. Po przykładzie tego młodego człowieka, widać, że nie tylko kobiety stosują różne diety. Również Panowie, jak zmusi ich do tego życie, testują na sobie różne metody odchudzające.

Robert 27 lat - 176 cm wzrostu, przed rozpoczęciem diety waga 95 kg, po diecie 75 kg, teraz ok 82 kg BMI na dziś 26,2 - niestety jest nadwaga.     
                              fot. quinn.anya/CC/Flickr.com
Moja przygoda z dietą zaczęła się od objawów takich jak: zmęczenie, niewyspanie i chrapanie w nocy. Szukałem  przyczyny, bo było to uciążliwe dla mnie i dla moich bliskich. Okazało się że za tym wszystkim stoi, prócz klasycznej nadwagi co było oczywiste, jeszcze nadciśnienie tętnicze (trochę na własne życzenie, trochę dziedziczne). Zrobiłem więc wszystkie potrzebne w tym kierunku badania i obawy się potwierdziły. Lekarz w szpitalu powiedział, że jestem młodą osoba, ale niestety trzeba będzie brać leki. Jest też wielce prawdopodobne, że będę musiał brać je do końca życia. Mając przed oczami osoby z mojej rodziny, które biorą leki garściami i to jak się po nich czują, nie byłem bardzo zadowolony z takich wiadomości. Powiedziałem, że ja nie chcę brać żadnych leków, zapytałem czy jest jakiś inny sposób, przecież ciągle np. mówi się o dietach. Może to wystarczy? Lekarz raczej bez przekonania powiedział, że teoretycznie wystarczy, ale ludzie zazwyczaj nie pilnują diet i szybko z nich rezygnują. Ja postanowiłem, że do tego nie dopuszczę, Tu właśnie się zaczyna moja przygoda ze zrzuceniem 20 kg i obniżeniem ciśnienia z 95 na 160 do 75 na 125.  Powiem tylko tyle udało się po 10 mc, ale nie było łatwo. Koszty jakie poniosłem to nie tylko pieniądze i czas,ale również ucierpiało trochę życie towarzyskie, bo wymagało to stanowczego odmawiania picia z kumplami albo pójścia na imprezę grillową  z piwem i tłustą karkówką. Później okazało się, że piwo jest moim wrogiem nr jeden !!!.  Zabierając się za siebie, pierwsze co zrobiłem to mały rekonesans wśród znajomy, kto i jak się odchudzał. Oczywiście największą wiedzę miały kobiety. Z kilku źródeł dostałem pewną informację, że trzeba iść do dietetyka. No trzeba iść tylko do jakiego ? I tu dostałem drogą pantoflowa namiary na pewną panią, która pracował ze sportowcami z kadry olimpijskiej. Zapisałem się. Pierwsza wizyta, to były różnego rodzaju pomiary: wagi, odwodu ciała, tkanki tłuszczowej, ciśnienia, wzrostu i lista badań. Oprócz tego wskazówki dla mojej diety na najbliższy czas. To było nawet proste, bo bazowało na indeksie glikemicznym. Mogłem jeść mięso smażone, co było dla mniej najważniejsze, oczywiście bez panierki, ale to mi nie przeszkadzało. Dieta nie była ułożona dzień po dniu, co powodowało, że mogłem sam wymyślać i przygotowywać swoje posiłki. Uwielbiam gotować, a to dało mi wolną rękę w kuchni. Jednak był jeden warunek. Musiałem przestrzegać pewnych zasad. Jeść regularnie 5 posiłków dziennie, a to nie było takie łatwe. Pomijając regularność to musiałem jeść wtedy kiedy nie byłem głody, a nawet wtedy jak byłem najedzony. Nie tak sobie wyobrażałem dietę, ja raczej myślałem o czym klasycznym w stylu MŻ (mniej żreć). Kolejna zasada to ostatni posiłek na 3h przed snem i nie podjadanie pomiędzy posiłkami.. Musiałem również unikać rozgotowanych warzyw oraz warzyw z bardzo wysokim IG takich jak kukurydza czy buraki.. Miałem jeść tylko chude sery i wędliny z jednego kawałka mięsa jak najmniej przetworzonego. Za to ryby mogłem jeść do woli. Naturalnie nie można było jeść słodyczy i wszystko co kupowałem miało zawierać jak najmniejszą ilość cukru. Cukier był czymś na co musiałem bardzo zwracać uwagę. Mogłem nie zwracam uwagi na ilość kalorii, natomiast musiałem pilnować ilości cukru w 100g produktu. Do mojej kuchni zawitała oliwa z oliwek i zioła, zamiast przypraw z solą, nie wspominając już o vegecie, której nie mogłem używać. Tymi zasadami i z indeksem glikemicznym w ręku mogłem przygotowywać sobie 3 duże posiłki 2 małe przekąski. 
fot.  David Holt London/Flickr.com
W pierwszy etapie diety nie mogłem też jeść makaronu, ryżu, kasz, pieczywa i owoców. Później mogłem do tego wrócić, ale tylko w odpowiednich ilościach. I tak po 2 miesiącach ciśnienie mi spadło do książkowej normy. Czułem się wspaniale, byłem wyspany, miałem energię i już nie chrapałem. Po 10 mc było mnie 20 kg mniej. Oczywiście prócz diety pomogło zwiększenie aktywności fizycznej, siłownia, basen, seks i wchodzenie po schodach zamiast wjeżdżania windą, częste spacery z psem. Po trzech latach, przytyłem 6 kg przez zmianę pracy na bardziej siedzącą, ale w bilansie i tak jestem 14 kg na plusie, a raczej na minusie . Od tego roku znów biorę się za siebie i wrócę do formy.

Trzymamy zatem kciuki  za sukces w zrzucaniu tych dodatkowych, niepotrzebnych 6 kilogramów. A może uda się zrzucić jeszcze więcej? Lato w pełni, więc jest na to jak najlepszy czas. Proponujemy kontynuować dietę + włączyć jakieś ćwiczenia, żeby np po siedzącej pracy, pójść pobiegać, skorzystać z sauny, skoczyć na piłkę z kolegami, odnawiając tym samym życie towarzyskie, czy przekopać ogródek, co też jest dobrym ćwiczeniem.

Robert, trzymamy za Ciebie kciuki!:)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Dieta wegetariańska, nie tylko dla wegetarian

Zapytałam koleżankę (Kinga 24 lata - wzrost 169 cm; waga 60 kg; BMI 21 - prawidłowa masa ciała ) o stosowną przez nią dietę wegetariańską. Co w tej diecie należy jeść, czego unikać, jak się w niej czuje, jakie są jej zalety. Zapoznajcie się również z przykładowym pomysłem na wegetariańskie menu. Moja przesympatyczna rozmówczyni opowiedziała mi ze szczegółami o tej najzdrowszej i najbardziej skutecznej, wg niej, diecie.
  
fot. gamene/CC/Flickr.com
Jak sama nazwa wskazuje, dieta oparta jest głównie na warzywach i owocach. Jednak, w przeciwieństwie do diety wegańskiej wegetarianie jedzą również nabiał, jajka czy miód (tzw. lakotoowowegaterianizm).
Chcę jednak zwrócić uwagę na pewne „oszustwo” producentów żywności, a mianowicie skład jogurtów.  W znakomitej większości przypadków jest do nich dodawana żelatyna wieprzowa, co w mojej ocenie nie wymaga dodatkowego komentowania.
Ale ad rem, nie stosuję tej diety w celu zrzucenia wagi, choć w zasadzie można powiedzieć, że to miły „efekt uboczny”.
Dieta wege wpływa korzystnie na układ odpornościowy i krwionośny, obniża poziom szkodliwego cholesterolu. Ryzyko zachorowania na tzw. choroby cywilizacyjne takiej jak cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, nowotwory (np. jelita grubego) w przypadku wegetarian jest znacznie obniżone. W moim przypadku, wyniki wykonanych badań krwi, po ponad roku stosowania tej diety, zostały ocenione przez lekarza jako wzorcowe, wręcz podręcznikowe. 
Wbrew panującym mitom i stereotypom (dodajmy: szerzonymi przez mięsożerców) prawidłowo zbilansowana dieta wegetariańska absolutnie nie jest szkodliwa. Nie prowadzi do niedoborów witamin, mikro i makroelementów, a wręcz je uzupełnia.
Co w takim razie oznacza zwrot „prawidło zbilansowana dieta wegetariańska”? To przede wszystkim dieta oparta na  roślinach strączkowych (takich jak: cieciorka, soczewica, czerwona fasola ) oraz zbożach i kaszach (np. jaglana, pęczak, gryczana), które zawierają niezwykle cenne dla organizmu żelazo i jeszcze ważniejszy błonnik. Wymienione wyżej składniki uzupełniam o produkty pochodzenia sojowego (np. tofu, pasztet sojowy) i sezonowe warzywa (gotowane głównie na parze, ewentualnie pieczone) i owoce (najczęściej surowe choć nie pogardzę również np suszonymi morelami, daktylami czy figami). Nie ukrywam jednak, że czasami mam ochotę na odskocznię od tej sezonowości (bo ileż można jeść kiszoną kapustę w zimie lub pomidory latem) i wybieram coś bardziej „egzotycznego” np. awokado. Bardzo pomocne okazały się mrożonki jak np. zielona fasolka czy szpinak (ale absolutnie nie w postaci gotowego dania!)
Dodam, że przy stosowaniu tej diety znacznie wzrasta (a przynajmniej w moim przypadku wzrósł) poziom kulinarnej kreatywności i chęci poszukiwania nowych sposobów na przyrządzenie przysłowiowego selera czy cukinii (poniżej zamieszczam przykład mojego autorskiego jednodniowego menu).

Przykładowe jednodniowe menu (bez napojów):

ŚNIADANIE - owsianka (na mleku lub mleku sojowym) z ziarnami słonecznika, suszoną żurawiną, siemieniem lnianym i jagodami etc.

II ŚNIADANIE - koktajl owocowy np. z banana, kiwi, jabłka i soku z cytryny

         
       fot. TheCulinaryGeek/CC/Flickr.com

OBIAD - kasza pęczak + szaszłyk warzywny (np. pieczony ziemniak, cukinia, marchew, biała rzodkiew, papryka)+ sałata lodowa i rukola z oliwą z oliwek

DESER/PODWIECZOREK - mieszanka orzechów włoskich, laskowych.

KOLACJA - pumpernikiel + pasta ze pomidorowo-słonecznikowa + ogórek+kiełki lucerny


Kończąc podkreślę jeszcze, że dieta wegetariańska zmniejsza ryzyko zachorowania na różne choroby takie jak otyłość, cukrzyca, próchnica zębów, miażdżyca, nadciśnienie tętnicze, nowotwory jelita grubego, choroby serca, ale jednocześnie nie powinna być stosowana przez kobiety w ciąży oraz w okresie karmienia piersią, a także przez dzieci i młodzież która potrzebuje protein do rozwoju organizmu. 

Słów kilka o .....depresji poporodowej


Nie należy mylić depresji poporodowej z mijającym niedługo po porodzie "smutkiem poporodowym", czyli tak zwanym baby bluesem. Trzy lub cztery dni po porodzie przynajmniej połowa wszystkich nowych mam ma krótki okres depresyjnego nastroju i huśtawek samopoczucia. Uważa się, że ten przejściowy stan jest spowodowany zmianami hormonalnymi. Większość kobiet radzi sobie z nim dzięki pomocy wyrozumiałego partnera, przyjaciółki lub położnej. Depresja poporodowa jest rzadsza niż "smutek poporodowy", jednak zdarza się dość często. 


fot. novemberwolf/CC/Flickr.com

Dotyka dość dużej liczby kobiet. Statystyki i różnego rodzaju badania najczęściej wykazują, że na mniej lub bardziej dokuczliwą formę depresji poporodowej cierpi po porodzie nawet do 20% kobiet. Oznacza to, że aż co piąta kobieta może być narażona na problemy z psychiką wkrótce po urodzeniu dziecka.
Internetowa encyklopedia – Wikipednia podaje, że depresja poporodowa to zaburzenie nastroju, charakteryzujące się występowaniem objawów epizodu depresyjnego w ciągu trzech miesięcy po porodzie, trwające od dwóch do sześciu miesięcy.
Ponieważ takie objawy jak bezsenność, ubytek masy ciała oraz zmniejszenie popędu seksualnego są naturalnymi objawami występującymi w ciągu kilku miesięcy po porodzie, aby stwierdzić wystąpienie depresji poporodowej muszą wystąpić charakterystyczne objawy, takie jak:
  • przesadne zamartwianie się o stan zdrowia dziecka, którego stan nie budzi żadnych obaw
  • osłabienie więzi z dzieckiem 
  • myśli obsesyjne dotyczące skrzywdzenia dziecka (aby doszło do rozpoznania tego objawu, myśli muszą być egodystoniczne)
  • egosyntoniczne, niebędące obsesjami myśli, dotyczące zabicia dziecka (mogące prowadzić do określonych zamiarów)
                          
         Fot. angrylambie1/CC BY 2.0/Flickr                                                                                                      Fot. jorgemejia/CC BY 2.0/Flickr

Poniżej niektóre z tekstów znalezionych na forach dotyczących depresji poporodowej:

o       moja znajoma po kilkugodzinnym porodzie wyglądała strasznie jeszcze przez miesiąc (zmaltretował ją ten poród), dziecko miało kolki i wrzeszczało bez przerwy, ona na nie wrzeszczała żeby się zamknęło, sytuacja uspokoiła się dopiero po 2-3 miesiącach...ciekawe co bardziej zniechęca do życia: trudny poród, zmiana stylu życia, zmiany w poziomach hormonów?”
o       „nie wiem jak wygląda depresja poporodowa, ale czuje się fatalnie w nocy nie mogę spać nie mam na nic sił wszystko mnie złości stale bym płakała mam nerwobóle stany lękowe nie mogę oddychać biorę jakieś tam ziołowe syropy na uspokojenie ale nie pomaga w 5 mc schudłam 30 kilo może mam anemie ale jem dużo nie karmię piersią juz rok i nadal mam pokarm a córcia ma 16 mc może to tarczyca ratunku”
o       „Wiem, że mam depresje...pytanie co z tym zrobić? Ogólne zniechęcenie, nerwowość, ciągłe stany lekowe...strach...Pytanie od czego się zaczęło? No właśnie... Poród miałam bardzo ciężki...skończyło się cesarskim cięciem po dwóch dniach męczarni, ale to nie był koniec mojego bólu. Najgorsze nastąpiło w domu. Mój mąż ... tatuś... hmm jak pisałam lekarz, zostawił mnie samą sobie. Bo powiedziałam coś nie tak. Więc co się dziwicie że mężowie nie będący lekarzami maja złe podejście, nic nie rozumieją jak lekarz ,który powinien wiedzieć co czuje kobieta po porodzie tak sie zachował. Pomimo bólu wstawałam do synka, w dzień w nocy...Wiecie, nie leżałam ani godziny w domu...bo mój mąż nie odnalazł się w sytuacji...Boże, jaka ja byłam głupia...Płakałam i wstawałam...później krwotok...komplikacje...I sadzicie że małżonek mi współczuł? To się mylicie...Nadal jest mi ciężko, opiekuje się synkiem, ale zadaje sobie ciągle pytanie po co? Po co wydalam Go na świat...\\\\\\\"Tatuś\\\\\\\" odnajduje się tylko na spacerach...bo wtedy nie trzeba nic robić...i jako dumny tatuś, można się pochwalić synem...Co za parodia...Ciągła ignorancja, lekceważenie...Czy się boje? Każdego dnia...Czy myślę o zakończeniu tego? Tak...zakończyć definitywnie...Tak, aby przestać się ba...nic już nie czuć.....Nie myśleć…”


fot. Lisa Rosario Photography/CC/Flickr.com
Jak widać po powyższych opisach, depresja poporodowa to poważna choroba i nie wolno jej lekceważyć. Jak każda choroba, depresja poporodowa wymaga leczenia. Dziś na rynku istnieje bardzo dużo dostępnych leków. Skuteczną metodą w leczeniu jest psychoterapia, w cięższych przypadkach trzeba przyjmować leki antydepresyjne. Decyzję o zastosowaniu danego środka może podjąć tylko lekarz, najlepiej psychiatra. 

W Internecie pełno jest stron m.in. http://www.depresja-poporodowa.pl/; http://www.zdronet.pl/depresja-poporodowa,794,jak-pomoc-leczenie-depresji,7684,choroba.html i forów jakich jak http://www.rodzice.pl/forum/showthread.html?t=92; http://forum.o2.pl/temat.php?id_p=5364371;na których znajdziemy porady, historie kobiet, które same chorują lub chorowały, polecane przez nie metody leczenia oraz namiary na specjalistyczne ośrodki pomocy m.in. takie jak w Warszawie Fundacja „Rodzić po ludzku”, tel. (22) 887 78 76, 77, 78; w Krakowie potrzebne informacje znajdziemy na stronie http://www.szczesliwa-mama.pl/; czy w Gdańsku w Poradni Zdrowia Psychicznego http://www.zozmswia.gda.pl/  tel. (058) 309-82-56.

Pamiętajmy, że nie ma sytuacji bez wyjścia i zawsze trzeba i warto szukać pomocy, gdyż macierzyństwo powinno być najpiękniejszym etapem w naszym życiu. 

czwartek, 18 lipca 2013

Jeden dzień z życia Doroty...

Padło na czwartek 18 lipca.
Słuchając "Ona tańczy dla mnie" w samochodzie z otwartymi oknami dojechałam na godz. 10 do Sądu na Czerniakowskiej 100. Prze jakże uprzejmy Pan ochroniarz poinstruował mnie, że zanim poproszę o wydanie wniosku o niekaralności dla szefa muszę wypełnić klika papierków i dokonać wpłaty na poczcie oddalonej od Sądu o 2 km. Zrobiłam sobie zatem poranny spacerek. Na poczcie zastałam 11 klientów czekających jak ja do okienka. Źle wypełniłam wniosek na przelew, więc prze jakże uprzejma Pani poinstruowała mnie jak go prawidłowo wypełnić. Wracając kupiłam sobie w Żabce puszkę Coli i w prezencie dostałam paczkę małych chipsów Lays zielona cebulka! Prze jakże miły dzień!:)

               fot. Moyan_Brenn/CC/Flickr.com

Wróciłam do Urzędu, wpłaciłam kolejne pieniądze w okienku i wzięłam kolejny numerek. Tym razem byłam 16 w kolejce. Ale mi się przecież nigdzie nie spieszy - jestem w pracy!:) Petentów przyjmują urzędnicy w okienkach od 9 do 16. Tylko jakoś dziwnie się złożyło, że większość z tych osób w jednym czasie miało przerwę. Zatem trochę się zeszło, zanim dostałam karteczkę z wyczekiwanym zapisem "NIE FIGURUJE".

Wychodząc z Urzędu zostałam zaczepiona przez przemiłego Pana ochroniarza. Ucieszył się, że wszystko udało mi się załatwić i zaproponował z radości kawę po pracy. Po mojej minie zrozumiał, że zapewne jestem zajęta, więc zapytał ile czasu jestem mężatką. Odpowiedziałam, że 6 lat. A on mnie zapytał czy nie miałabym nic przeciwko skokowi w bok. Hmmm może i bym nie miała, ale na pewno nie z NIM...!:)

Potem była już tylko praca, powrót o 19 do domu, żeberka z colą na obiadokolację, odkurzenie, mycie podłóg, wyszorowanie kibli, pogadanka z teściową, pogadanka z mamusią i Jagusią. Pisanie bloga. Mężuś pojechał po kolejny "towar" do sprzedania i gość wjechał mu w dupę. Więc była policja, spisywania itp. Ale "towar" jest już w garażu i niedługo będziemy szukali na niego klienta.

Zatem tak właśnie wyglądają zwyczajne dni prze jakże zwyczajnej Doroty.

Mamo kup mi cokolwiek, ale mi kup…

Ile razy to zadanie wypowiadało nasze dziecko. Moja 3,5 roczna córeczka Jagódka już  potrafi upominać się o swoje. Na razie jest to zazwyczaj jakaś kajzerka schrupana w supermarkecie, ale to nie rokuje dobrze na późniejsze zakupy http://strefamamy.pl/wychowanie/dziecko-na-zakupach/

           
fot. Donagh2/CC/Flickr.com                                                                   Fot. Bojan Sokolović (FFFF !)/CC BY 2.0/Flickr

Synek mojej koleżanki (3,5 roku) wpadając, a nie wchodząc do sklepu od razu biegnie do działu z zabawkami i wynosi stamtąd największe pudło taszcząc je do kasy. Nie pomagają prośby, tłumaczenia, że mamusi nie stać na zakup. W końcu z krzyczącym i płaczącym dzieckiem na rękach wychodzą ze sklepu, oczywiście bez zrobienia jakichkolwiek potrzebnych do domu zakupów.

Dzieci mojej  siostry ciotecznej (3 i 5 lat) po prostu nie są zabierane do sklepu. Zazwyczaj jedzie jedno z rodziców i robi zakupy, a drugie w tym czasie zostaje z dziećmi w domu. Korzystają też z placyków zabaw, znajdujących się w dużych Centrach Handlowych takich jak np. Ikea czy Galeria Mokotów, gdzie można zostawić dzieci na czas zakupów.

Nie od dziś wiadomo, że dziecko z którym wchodzimy do dużego sklepu od razy wkłada wszystko do koszyka i oczekuje, że to kupimy.
Ile razy byliśmy świadkiem, gdy dziecko, któremu rodzic odmówił zakupu jakiejś rzeczy, rzucało się w histerii na ziemię, krzyczało, płakało i nie dawało się uspokoić.

I na nic porady Super Niani http://www.tvn.pl/program/48/view, żeby zastosować „karnego jeżyka”, bo w sklepie to raczej niemożliwe. Nic też po staniu i przyglądaniu się wijącemu się na podłodze dziecku.
Biorąc pod uwagę ilość zabawek będących na rynku możemy być pewni, że takich ataków histerii u naszego dziecka może być więcej i mogą występować częściej.  

          
                                                                            Fot. repcoh/CC BY 2.0/Flickr
Nasze babcie, dziadkowie, rodzice bawili się balonami zrobionymi z nadmuchanych pęcherzy ubitych świń, kapslami, kamykami znalezionymi na polu zboża czy pistoletami wystruganymi z drewna. I były to dobre czasy. Potem powstały Pewexy i nagle każda dziewczynka musiała mieć po 6 lalek Barbi, Kena, kucyki, komplet Teletubisi itp. którymi później przechwalała się wśród koleżanek, a każdy chłopiec po kilkanaście kompletów klocków LEGO, matchbox tzw. resoraki, łodzie podwodne i samoloty zdalnie sterowane. Z czasem wybór był jeszcze większy. Teraz już każde dziecko ma w domu pełno różnych zabawek, z których większością się nie bawi http://www.naszedzieci.pl/ Dylematem jest kupienie czegokolwiek na ważne okazje typu urodziny, chrzciny, Komunie bo okazuje się ze dziecko wszystko już ma no może oprócz „skóry, fury i komóry” choć i to za pewne z czasem mu kupimy.

Stosujemy różne sposoby m.in. chowamy część zabawek, tylko po to by po jakimś czasie je wyjąć jako coś nowego. Ze starszymi dziećmi można ustalić, że zabawki, którymi się już nie bawi, spakujemy wspólnie i zaniesiemy do jakiegoś Domu Dziecka lub wrzucimy do kontenera PCK. Niestety my jako rodzice, chcąc mieć spokojną głowę, ulegamy zachciankom młodszych od nas, przeważnie o jakieś 20 lat, pociech.
Co w takiej sytuacji należałoby zrobić. Przede wszystkim zachowajmy spokój. Wystarczy, że mały człowiek już jest zdenerwowany, a nasze nerwy nic to nie pomogą, a jeszcze zaostrzą konflikt. Starszemu dziecku z którym wybieramy się na zakupy zawsze warto wytłumaczyć, że idziemy na małe zakupy i nie mamy w planie kupowania mu jakiejkolwiek zabawki. Możemy też dla „spokojności własnego sumienia” wyznaczyć warunek, że kupimy mu tylko jakiś drobiazg np. jajko z niespodzianką, bański mydlane lub pistolet na wodę.

Dobrze też przed wyjściem na zakupy sporządzić razem z dzieckiem listę zakupów na której może być właśnie taki drobiazg. Włączmy też dziecko w robienie z nami zakupów. Poprosimy o to żeby pomógł nam pakować zakupy do koszyka np. makaron, ryż, masło, chleb itp. Starajmy się nie wymagać od dziecka przynoszenia ciężkich rzeczy.

Jeżeli jesteśmy w jakimś nowym markecie i dziecko nie wie w którym miejscu znajduje się dział z zabawkami to my jako dorośli starajmy się sprytnie go ominąć. Tak samo możemy postępować z młodszymi dziećmi, które zadowolą się zapewne małą bułeczką. Młodszemu dziecku możemy też zabrać do sklepu jego ulubioną zabawkę.
Warto też oswajać malucha już od najmłodszych lat ze sklepem, a później, gdy będzie umieć liczyć stopniowo wprowadzać go w rozumienie wartości pieniądza, kwestie związane z domowym budżetem, oszczędzaniem itp.
Każdy rodzic może zatem znaleźć sposób na swoje dziecko, które jest chętne do kupowania, ale już nie do płacenia.

8 najpopularniejszych wymówek przerywania diety przez kobiety


Za oknem pełnia lata. Nosimy coraz bardziej skąpe i odkryte stroje. Zapewne większość z nas stara się jeszcze zrzucić po zimie zbędne kilogramy. Wykorzystujemy do tego różne diety. Niestety nie zawsze potrafimy wytrwać w postanowieniach.  
Jako mistrzynie w wymyślaniu dla siebie kolejnych katorżniczych diet, równie szybko potrafimy wymyślić  usprawiedliwienia dlaczego przerywany dietę. 

 
                                          Fot. whologwhy/CC/Flickr.com 

Do najbardziej popularnych stwierdzeń należą:

1) nie potrafię zrezygnować ze słodyczy. Nie ma jak wypicie kawy ze schrupaniem przy okazji słodkiego kawałka ciasta lub batonika. A po obiedzie jak tu wrócić do pracy bez deseru? Niestety podczas diety powinnyśmy wykluczyć cukier z diety

2) wszyscy u mnie w rodzinie są otyli i mają wolną przemianę materii, więc nie ważne jaką dietę zastosuję, nie mam szans schudnąć. Nic bardziej mylnego. Każdy ma szansę schudnąć, trzeba tylko w to uwierzyć i ewentualnie skorzystać z porad dietetyka, który dopasuje odpowiednią dietę dla naszych potrzeb

3) brak czasu, praca, sesja na uczelni, rodzina, dzieci - zawsze znajdzie się jakieś wytłumaczenie, żeby nie skończyć tego co się zaczęło. Zajadamy stres kolejnymi pustymi kaloriami, dojadamy resztki jedzenia po dzieciach, podczas rodzinnych spotkań nie odmawiamy sobie jedzenia tego co wszyscy. To na pewno nie pomoże nam zrzucić zbędnych kilogramów i dodatkowo wywoła u nas poczucie winy, że uległyśmy
 
Fot.BahrainPersonalTraining/CC/Flickr.com

4) zdrowe, dietetyczne jedzenie jest niesmaczne – to nieprawda. Zależy jak je się przygotuje. Warzywa na parze, łosoś z piekarnika na pewno zadowoli Twoje kubki smakowe. Owoce, surowe warzywa lubi każdy, a można je podjadać między posiłkami. W Internecie można znaleźć wiele przepisów na dietetyczne, smaczne jedzenie

   
Fot. avlxyz/CC/Flickr.com  

 
                                                                                                              Fot. Algarve Yoga/CC/Flickr.com
                                
5) dietetyczne jedzenie jest dużo droższe od przysłowiowego schabowego – należy się liczyć z faktem, iż żywność wyższej jakości jest droższa, ale aby jeść zdrowo, nie musimy od razu przerzucać się na królika czy przepiórkę. Na pewno zaoszczędzimy na wykluczeniu z naszego menu niezdrowego jedzenia takiego jak fast food, słodycze, słodzone napoje. Droższe i mniej przetworzone jedzenie zawiera większą ilość składników odżywczych i tym samym zaspokaja nasz głód na dłużej

6) obiecałam sobie zacząć odchudzanie od wtorku, bo w poniedziałek nie powinno rozpoczynać się diety – każda wymówka jest dobra. Ale jaka to różnica w jaki dzień tygodnia zaczynamy odchudzanie. Jeżeli mamy silną wole i potrafimy się odpowiednio zdyscyplinować i mamy wsparcie bliskich, dzień tygodnia nie ma tutaj znaczenia

7) jestem wiecznie głodna, ciągle myślę o jedzeniu – niestety większość z nas ma słomiany zapał i mimo, że rozpoczynamy coś z przekonaniem, że chcemy w tym wytrwać, później brakuje nam do tego zapału i chęci

8) nie mam czasu na siedzenie w kuchni i szykowanie sobie posiłków – starajmy się nie kupować gotowych dań oraz nie jeść na stołówkach, w barach, w restauracjach. Tam gotowanie posiłków przyspieszane jest m.in. sodą, a i dodatkowo spożywamy więcej kalorii. Wrzućmy do piekarnika łososia, nastawmy w garnku zupę, ugotujmy pełnoziarnisty ryż. Przygotowanie wszystkiego zajmie nam chwilę, wystarczy nam na dwa, trzy dni i  będzie dużo bardziej zdrowe i dietetyczne niż gotowce z fast foodów

 
 Fot. Alan Cleaver/CC/Flickr.com

Wg rzecznika marki British Lion mimo, że większość kobiet chce schudnąć i decyduje się na dietę z pozytywnym nastawienie, po drodze napotyka na wiele pokus, którym ulega. Wychodzi na to, że większość z nas ma niestety słabą wolę i nie potrafi wytrwać we wcześniejszym postanowieniu. Prawda jest jednak taka, że od wymówek nikt jeszcze nie osiągnął sukcesu. Zatem do dzieła – lato jeszcze trwaJ