Z uwagi na fakt, iż córka ma Jagoda wydaje mi się nad wyraz błyskotliwa i inteligentna, pozwalam sobie zawrzeć w tym miejscu teksty zasłyszane przeze mnie wypowiedziane z jej karminowych i jakże wygadanych ust:)
Siedzimy sobie z córką (dla przypomnienia 4 lata i 4 miesiące) i oglądamy sobie Było sobie życie - Narodzin http://www.youtube.com/watch?v=u372zWsQiAg I tam na początku zapierdzielają plemniki do jajeczka. Czuję jak gotuje się w główce mojej pierworodnej. I nagle pada pytanie:
Jagoda: mamusiu, a co to są te kijanki
Ja: to są plemniki
Jagoda: a co robią te plemniki
Ja: hmmmm
Jagoda: a czyszczą gardło!
Ja: a ja nadal hmmmm:)
Jagoda: babciu ładne masz pierścionki...
Babcia Anulka: a dziękuję kochana wnusiu
Jagoda: a jak umarniesz to zostawisz je dla mnie...
Rozmowa z czteroletnią córą w SuperPharm:
Jagódka: mamusiu co to są za tabletki (wskazuje na kwas foliowy)
Ja: to takie tabletki, które bierze kobieta planująca ciążę. Ale rozumiem, że Ty jeszcze jej nie planujesz...??
Jagódka: Mamo, przecież nawet nie mam chłopaka...
Głupia JA!:):):)
Wstałam o 6, pojechałam do lekarzy, nastałam się w GIGANTYCZNYCH kolejkach w państwowej służbie zdrowia, byłam w pracy o 12:30, w domu o 18:50, weszłam na górę i wstawiłam pranie,a schodząc usłyszałam od córki "o widzę, że się nudzisz, zaraz znajdę Ci zajęcie, włącz mi proszę Kubusia"...
Dyskusje babci z moją córką BEZCENNE.
Dziewczyny są na wsi i wujek dopuścił krówkę do byczka.
Pytanie mojej córki: "Babciu dlaczego ta krówka uderza tą drugą krówkę kopytkami po główce"
Odpowiedź babci "Bo chciała być wyżej i lepiej widzieć to co się dzieje na polu"
Kolejne pytanie Jagódki wieczorową porą:
"Babciu a kiedy będę kobietą"
Odpowiedź babci "A dlaczego chciałabyś nią być"
Jagódka "Bo chciałabym mieć już duże cycki i urodzić dziecko"
Córka tańczy w sypialni swój taniec weselny. Najpierw zapytała mnie czy zostawiłam dla niej na jej wesele swoją sukienkę ślubną. Niestety nie zrobiłam tego, więc powiedziałam jej, że kupimy jej nową. I poszłam o pytanie dalej. Zapytałam czy wie jak będzie miał na imię jej mąż i kim on będzie. Po chwili namysłu stwierdziła, że będzie miał na imię Konrad (nie znam żadnego Konrada) i że będzie artystą. Odezwał się Tomek (mąż), że to znaczy, że nie będzie dużo zarabiał, a ona na to że to nie problem, bo po ślubie wracają z Konradem do nas, bo przecież mamy duży dom i dużo kasy! Moje zorgobliwe dziecko:)
ŻycieDoroty
Blog o życiu, dzieciach, plotkach, newsach, przemyśleniach, codzienności
piątek, 21 lutego 2014
czwartek, 20 lutego 2014
Dlaczego lis ma focha?
Napisałam ostatnio taki artykuł dla Foch.pl Nie wygrałam na Fochu, więc zamieszczam ten artykuł na blogu:) Przyjemnej lekturki:)
Pytacie dlaczego lis ma focha? Wy
też byście go mieli gdybyście byli lisem. Bo co ten biedny lisek ma z życia? W
każdej bajce przedstawiany jest jako chytrusek. Ale przecież on wcale nie chce
być tak postrzegany. Wolałby tak jak sowa, być mądrą głową, albo jak pies leżeć
obok nas na poduszce drapany za uszkiem. Niestety tak nie jest. W bajkach dla
dzieci to on, zaraz po wilku, jest największym kombinatorem, podjudzaczem,
spryciarzem, prawdziwym szczwanym liskiem. W końcu to prawdziwy rudzielec, a
nie od dziś wiadomo, że rude to wredne. A do tego ma jeszcze słaby wzrok i żyje
max. 15 lat
Wygląd lisa zachwyca niejednego. Jego piękne futro
przyprawia o szybsze bicie serca niejedną nowobogacką białogłowę. Bo jakże
dostojnie i elegancko wygląda się w mięciutkim futerku z lisa za bagatela dwa
tysiące złotych. Gdyby ten lisek, jeden z drugim, wiedziały przed śmiercią ile
warte jest ich futro, na pewno umierały by z uśmiechem na pyszczkach! Bo ich
cierpienia i brutalna śmierć pozwalają przecież na luksus noszenia na sobie ich
futer. I na nic się zdają prośby i błagania Stowarzyszeń Ochrony Zwierząt, żeby
lisów i innych zwierząt futerkowych nie zabijać. Na uszycie średniej długości
futra potrzeba od 10 do 20 lisów. A przecież nikt się nie zastanawia, może
dlatego, że tego nie widział, jak te zwierzęta giną w sidłach, potrzaskach,
ogłuszane pałkami, zabijane ze strzelby, rażone prądem w odbyt. Ale kogo
obchodzi śmierć świnki? Liczy się tylko soczysta szynka na śniadanie.
Znane są również historie o liskach zakradających się w
nocy do zabudowań gospodarczych, gdzie zarzynają kurę lub tłuściutką gąskę.
Wiedzmy jedno. To nie jest jego foch, złośliwość, ani żadna zła wola. On po
prostu jest głodny, a przeważnie to ona, ta która musi wykarmić gromadkę
kwilących w norze szczeniąt. I tu znowu lis ma powód do focha. By my odbieramy
to jako mord na niewinnym drobiu, a on/ona jako sposób na przeżycie.
Foch liska może wynikać też z faktu, iż jego mocz zawiera
groźne dla życia, przede wszystkim ludzkiego, jaja tasiemca. Możemy zarazić się
nimi podczas niedzielnego spaceru po lesie i zagryzaniem np. jagód prosto z
krzaka. Zdarza się, że z takich jaj, uczepionych gdzieś w naszych organizmach,
wykluwają się tasiemce, które niszczą nasz organizm od środka. I w najgorszym
wypadku tasiemiec bąblowiec może doprowadzić do naszej śmierci.
Gdyby liski mogły mówić, opowiedziały by nam o sobie w
bajce:
Był raz sobie lis
cwaniaczek,
ogon pyszny i kubraczek.
Chwalił się przed każdą kurką
piękną swoją lisią skórką.
- Wszystko u mnie piękne takie,
jam wszak lisem, a nie ptakiem,
w moim domu wprost luksusy,
niech no która sprawdzi, ruszy.
Miejsca zawsze pod dostatkiem,
lubię życie lekkie, gładkie.
Pogdakały więc kokoszki
- Trzeba ubrać chustkę w groszki,
zobaczymy to mieszkanie,
odwiedziny mając w planie.
Która poszła, to nie wraca
- Chyba lepiej żyć w pałacach,
narzekały inne kury,
a nie brudzić wciąż pazury!
Raptem, nie ma pana lisa,
lecz gospodarz sobie przysiadł
na podwórku, co się zowie,
w lisiej czapie na swej głowie.
Na złodzieja przyszła rada,
on je zwodził, potem zjadał.
Jeszcze morał tu odznaczę,
nie pomyślisz, to popłaczesz.
Nie dziwcie się zatem, że lis ma focha. Też bym go miała, gdybym była
postrzegana jako ruda przechera, straszono by mną dzieci, moje futro nosiły by
jakieś wytworne damulki, a mój mocz traktowany byłby jako trucizna. Na
szczęście są też tacy, którzy nie dostrzegają w nim sfochowanego zwierzaka i
przyjmują zaproszenie do Jego programu...
ogon pyszny i kubraczek.
Chwalił się przed każdą kurką
piękną swoją lisią skórką.
- Wszystko u mnie piękne takie,
jam wszak lisem, a nie ptakiem,
w moim domu wprost luksusy,
niech no która sprawdzi, ruszy.
Miejsca zawsze pod dostatkiem,
lubię życie lekkie, gładkie.
Pogdakały więc kokoszki
- Trzeba ubrać chustkę w groszki,
zobaczymy to mieszkanie,
odwiedziny mając w planie.
Która poszła, to nie wraca
- Chyba lepiej żyć w pałacach,
narzekały inne kury,
a nie brudzić wciąż pazury!
Raptem, nie ma pana lisa,
lecz gospodarz sobie przysiadł
na podwórku, co się zowie,
w lisiej czapie na swej głowie.
Na złodzieja przyszła rada,
on je zwodził, potem zjadał.
Jeszcze morał tu odznaczę,
nie pomyślisz, to popłaczesz.
środa, 18 września 2013
Rogowiak kolczystokomórkowy – dla ludzi o mocnych nerwach!
Zaczęło się niewinnie. Od małej
zmiany skórnej w okolicach prawego oka. Potem był urlop, w trakcie którego
zmiana urosła do kilku milimetrów. Po urlopie wizyta u dermatologa i diagnoza:
rogowiak kolczysto-komórkowy. A że ja od zawsze przyciągałam zło, to nie
inaczej sprawa miała się i teraz http://pl.wikipedia.org/wiki/Rogowiak_kolczystokom%C3%B3rkowy Z
opisu wynika, że występuje on częściej u mężczyzn, częściej wśród ludzi rasy białej,
zwykle powyżej 50 roku życia. Jedyne co pasuje z tego opisu do mnie, to rasa
biała!
Po decyzji dermatologa, miałam
konsultację u chirurga. Również on potwierdził, że jest to rogowiak http://www.bing.com/images/search?q=rogowiak&FORM=HDRSC2 -
zdjęcia do oglądanie nie przy jedzeniu i nie przez ludzi o słabych nerwach!
Decyzją chirurga było usunięcie.
Nie ukrywam, że miałam pietra. Na ręku, na nodze bym się nie spinała, ale pod
okiem.... Ale nie było na co czekać, bo zmiana rosła. Zatem w piątek 13
września o godz. 17 pojechałam sama samochodem do Szpitala Lux Med. na
Puławską. Pozbycie się tej narośli kosztowało mnie bagatela 455 zł! W strugach
deszczu i gigantycznym korku dojechałam na godz. 18 do Szpitala. Chirurg
przeprowadzający ze mną wywiad nie ukrywał, że miejsce jest bardzo kiepskie, że
tak blisko oka.... Hmmm to operuje Pan czy gada? I tak już jestem cała w
stresie. Położyłam się na leżance, Pan Doktor zakrył mi oko gazikami, kazał
zdjąć białą bluzkę, bo obawiał się, że moje ją zakrwawić! W tym momencie miałam
ochotę stamtąd spieprzać i ewentualnie sama wygryźć sobie tę narośl! Pan Doktor
wbił się igłą ze znieczulaniem, ale pech chciał, że strzykawka wystrzeliła i
zalała mi twarz znieczuleniem. W strzykawce zostało jeszcze trochę
znieczulenia, więc Doktorek wkłuł się jeszcze raz. Ale okazało się, że
znieczulenia było za mało, więc wkłuł się po raz trzeci.... Zaczął wycinać. I
może nie było by to najgorsze, gdyby nie to, że postanowił komentować na
bieżąco to co mi robi... Więc usłyszałam, że już wyciął zmianę, "nie nie
chwileczkę, muszę jeszcze dociąć, bo jeszcze coś tam zostało". Poprosił
siostrę asystująca o mniejszy nożyk. To mnie jeszcze nie ruszyło. Ale jak zaczął
opowiadać, że krew leje mi się po policzku i wpada do ucha, a ja czułam tą
ciepłą maź, to grzecznie i nieśmiało stwierdziłam „Panie Doktorze, chyba
zemdleję”. I wtedy szybko otworzyli okno, siostra podniosła mi nogi do góry....
Myli się ten kto myśli, że mój Doktorek po moim omdleniu zamilkł. Zszywając mi
ranę komentował jaka ona jest głęboka, a zakładając szwy zahaczył pętelką nitki
o mój nos. Potem siostra instruowała go jak ma nakleić mi plasterki, a on się z
tym nie godził, bo wydawało mu się, że zaklei mi oko! Hmmm i niech ktoś mi
teraz powie, że nie powinnam była umówić się na zabieg na 12 września!
Po 40 min spędzonych na kozetce,
doszłam do siebie i samochodem, w strugach deszczu i korku, wróciłam do domku.
Na dziś (18 września 2013) wyglądam jak po bliskim spotkaniu z drzwiami,
schodami czy zasłoną zupą! Ale w poniedziałek 23 września zdejmą mi szwy i
znowu będę miło i piękna. Ok. z tą młodą to trochę przesadziłam.... Gdyby było
źle i miałabym dużą bliznę zawsze pozostaje mi Klinika Dr Szczyta. Tylko na razie
muszę z rok popracować, żeby było mnie stać na zabieg u nich...
poniedziałek, 9 września 2013
Wakacje 2013
Dawno mnie nie było i pewnie wielu z Was się za mną stęskniło...
Dużo się działo ostatnio w życiu mym! Byliśmy z rodzinką na
wakacjach. Wylądowaliśmy w Kaczych Stawach koło Łeby http://www.kaczestawy.pl/.
Fot. Moyan_Brenn_BACK_FROM_ICELAND/CC BY 2.0/Flickr
Było naprawdę fantastyczne. Polecam wszystkim którym nie przeszkadza płacz dzieci, krzyki, wózki, nawoływanie Marysiek, Janków i Staśków. Ośrodek przystosowany typowo pod dzieci i ich rodziców. Jest klub Myszki Miki, zagroda z króliczkami i dwoma gryzącymi kucykami, basen z podgrzewaną wodą, wypożyczalnia rowerów, restauracja z codziennym wyżywieniem. Są codzienne activitis dla dzieci: przylatują czarownice, na koniach przybywają Indianie, jest malowanie buziek, wybieranie Miss i Mistera Balu. Na terenie ośrodka jest ok. 50 domków w stylu bungalow, z aneksem kuchennym, oddzielnymi sypialniami, prysznicem, TV, WiFi i Hi-Fi! A wszystko to otoczone mnóstwem zieleni, stawów rybnych, w których na naszym wyjeździe facet złowił 6 kg suma. Do Łeby 1,5 kilometra. Do plaży ok. 3 km, ale co 1,5 godziny dojeżdżam tam z ośrodka busik – taki mały dolmusz! My jeździliśmy samochodem, bo z dzieckiem, dwoma parawanami, namiotem, kocem, torbą żarcia, ciuchami na zmianę, bańkami mydlanymi, zestawem łopatek – moglibyśmy po prostu zająć cały bus. W połowie sierpnia Łeba jest super. Nie ma tłumów, jest dużo taniej niż w sezonie. Miła Pani od muszelek wyprzedała nam większość swojego stoiska za grosze. Moim i córki ulubionym miejscem był market w którym za 1 zł można było kupić ramkę na zdjęcia, małą laleczkę, bańki i inne bzdety! Za 3 zł mąż kupił sobie taką łapkę ze szczypczykami na końcu, żeby nie trzeba było się schylać jak np. za kanapę spadnie Ci jakaś rzecz! Mega potrzebna rzecz, nie wątpię!! Jaguś uwielbiała też lody w jednej z lodziarni, gdzie Pani za każdym razem dokładała jest kolejny płatek z postaciami z bajek. Na koniec miała już 7! Jeździła też na koniku w pobliskiej stadninie koni.
Fot. Moyan_Brenn_BACK_FROM_ICELAND/CC BY 2.0/Flickr
Było naprawdę fantastyczne. Polecam wszystkim którym nie przeszkadza płacz dzieci, krzyki, wózki, nawoływanie Marysiek, Janków i Staśków. Ośrodek przystosowany typowo pod dzieci i ich rodziców. Jest klub Myszki Miki, zagroda z króliczkami i dwoma gryzącymi kucykami, basen z podgrzewaną wodą, wypożyczalnia rowerów, restauracja z codziennym wyżywieniem. Są codzienne activitis dla dzieci: przylatują czarownice, na koniach przybywają Indianie, jest malowanie buziek, wybieranie Miss i Mistera Balu. Na terenie ośrodka jest ok. 50 domków w stylu bungalow, z aneksem kuchennym, oddzielnymi sypialniami, prysznicem, TV, WiFi i Hi-Fi! A wszystko to otoczone mnóstwem zieleni, stawów rybnych, w których na naszym wyjeździe facet złowił 6 kg suma. Do Łeby 1,5 kilometra. Do plaży ok. 3 km, ale co 1,5 godziny dojeżdżam tam z ośrodka busik – taki mały dolmusz! My jeździliśmy samochodem, bo z dzieckiem, dwoma parawanami, namiotem, kocem, torbą żarcia, ciuchami na zmianę, bańkami mydlanymi, zestawem łopatek – moglibyśmy po prostu zająć cały bus. W połowie sierpnia Łeba jest super. Nie ma tłumów, jest dużo taniej niż w sezonie. Miła Pani od muszelek wyprzedała nam większość swojego stoiska za grosze. Moim i córki ulubionym miejscem był market w którym za 1 zł można było kupić ramkę na zdjęcia, małą laleczkę, bańki i inne bzdety! Za 3 zł mąż kupił sobie taką łapkę ze szczypczykami na końcu, żeby nie trzeba było się schylać jak np. za kanapę spadnie Ci jakaś rzecz! Mega potrzebna rzecz, nie wątpię!! Jaguś uwielbiała też lody w jednej z lodziarni, gdzie Pani za każdym razem dokładała jest kolejny płatek z postaciami z bajek. Na koniec miała już 7! Jeździła też na koniku w pobliskiej stadninie koni.
Z atrakcji, które udało nam się zobaczyć, na pewno warto
wspomnieć o Parku Dinozaurów w Łebie http://lebapark.pl/ Jeżeli ktoś nie był, POLECAM. Świetna
rozrywka, na cały dzień, zarówno dla maluchów jak i dla ich rodziców. Bilety
nie są drogie - 25 zł dorośli; dzieci do 4 roku gratis, więc jeszcze w tym roku
nam się udało:)
Fot. Mara ~earth light~/CC BY 2.0/Flickr
Mężuś zafundował sobie przejażdżkę pontonem Katerina w Łebie. Wyglądało to mniej więcej tak http://www.youtube.com/watch?v=uHGTXk1J84M Ja ze swoimi bólami pleców nie zdecydowałam się na ten rodzaj atrakcji. Popłynęliśmy za to z córą na zachód słońca Brzydkim Kaczątkiem http://brzydkie-kaczatko.pl/index.php Łba mi nie urwało, kości nie poprzestawiało, więc było miło:)
Mężuś zafundował sobie przejażdżkę pontonem Katerina w Łebie. Wyglądało to mniej więcej tak http://www.youtube.com/watch?v=uHGTXk1J84M Ja ze swoimi bólami pleców nie zdecydowałam się na ten rodzaj atrakcji. Popłynęliśmy za to z córą na zachód słońca Brzydkim Kaczątkiem http://brzydkie-kaczatko.pl/index.php Łba mi nie urwało, kości nie poprzestawiało, więc było miło:)
Poza tym był codzienny plaż-ing,
smaż-ing, pogoda cudna, jak nie nad polskim morzem!
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Bioenergoterapeuta i inne szacher macher...:)
Cierpię... to wiadomo nie od dziś. Wiedzą
o tym moi najbliżsi jak i bliscy znajomi. Nie raz moja choroba nieźle daje
się im w kość. Jestem czepliwa, złośliwa, niegrzeczna, wkurzająca, wiecznie
zmęczona.
W zasadzie nikt nie wie co jest
powodem.... mam wędrujące bóle mięśniowo-kostne. I tak mniej więcej od 10 lat.
Przeszłam już większość specjalistów neurologów, reumatologów, internistów,
chirurgów. W tak zwanym między czasie przeszłam jeszcze boreliozę. Leżałam na
Wolskiej, Szaserów, Banacha. Zrobiłam ok. 40 zabiegów akupunktury, stosowałam
homeopatię, zeżarłam tony leków przeciwbólowych, stosowałam leczenie prądem,
odwiedzałam kręgarzy, bioenergoterapeutów, zrobiłam z milion masaży, trylion
wydanych złotówek... I nic. Ból taki jaki był, taki jest!
Fot. opensourceway/CC BY 2.0/Flickr
Ostatnią diagnozą jaką usłyszałam od neurologa była fibromialgia http://pl.wikipedia.org/wiki/Fibromialgia
W zasadzie dla mnie jest to taki choroba-worek, do którego wrzuca się wszystkie nie zdiagnozowane przypadłości i choroby.
Ostatnią diagnozą jaką usłyszałam od neurologa była fibromialgia http://pl.wikipedia.org/wiki/Fibromialgia
W zasadzie dla mnie jest to taki choroba-worek, do którego wrzuca się wszystkie nie zdiagnozowane przypadłości i choroby.
Dłużej niż 3 miesiące bolą Cię mięśnie,
masz wędrujące bóle w całym ciele - masz fibromialgię. Nie możesz spać, jesteś
wiecznie zmęczony i drażliwy - masz fibromialgię. Nie masz nastroju, cierpisz,
chodzisz od lekarza do lekarza i nikt nie może postawić Ci diagnozy - masz
fibromialgię. Jak wynika z opisu, jest nieuleczalna!
Niedawno mój brat postanowi wziąć sprawy
we własne ręce i pomóc jedynej i ukochanej siostrze, czyli mnie! Razem z
bratową namówili mnie na wizytę u kolejnego dla mnie bioenergoterapeuty Pana
Mirka.
Nie chcąc zrobić im przykrości, pojechałam
do Pana Mirka. Gabinet mnie nie zaskoczył, bo widywałam już gorsze. Zrobiona w
pomieszczeniu po wózkowni, mała klitka z mnóstwem piramid, czyli symboli
wzmacniania i zatrzymywania energii czakramu. Na początku opowiedziałam mu o
mojej chorobie, moich bólach itp.; Miło zaskoczył mnie swoją pogodą ducha,
humorem, prawidłową diagnozą mojej skromnej osoby. Bezbłędnie wymienił moje
cechy charakteru, co lubię, jaka jestem, co mnie wkurza itp. Śmiałam się do
niego, że dobrze, że w tym swoim gabineciku ma kraty w oknie, bo inaczej
pacjenci, słysząc prawdę o sobie, mogliby zacząć uciekać! A to co mówił nie do
końca przypadło mi do gustu. Ale niestety było szczerą prawdą! Potem położyłam
się na leżance i przez ok. 30 min przekazywał mi dobrą energię.
Fot. spotreporting/CC BY 2.0/Flickr
W trakcie zabiegu kazał mi się wyciszyć, zamknąć oczy i skupić się na cieple płynącym z Jego rąk. Ale jak miałam się skupić, jeżeli w głowie miałam ciągły natłok myśli. Najgorsze, że nie umiem ich wyłączyć, nie umiem też odpoczywać. Nie ukrywam, że tego dnia fatalnie się czułam. Miałam wziąć lek przeciwbólowy, ale powstrzymałam się. Stwierdziłam hola hola niech Pan Mirek się wykaże. I choć jestem niedowiarkiem i po tylu latach nie wierzę już, że dotyk może leczyć, po wizycie poczułam się lepiej.... Dodam jeszcze, że przede mną i po mnie wchodziły do niego na wizytę kolejne osoby.
W trakcie zabiegu kazał mi się wyciszyć, zamknąć oczy i skupić się na cieple płynącym z Jego rąk. Ale jak miałam się skupić, jeżeli w głowie miałam ciągły natłok myśli. Najgorsze, że nie umiem ich wyłączyć, nie umiem też odpoczywać. Nie ukrywam, że tego dnia fatalnie się czułam. Miałam wziąć lek przeciwbólowy, ale powstrzymałam się. Stwierdziłam hola hola niech Pan Mirek się wykaże. I choć jestem niedowiarkiem i po tylu latach nie wierzę już, że dotyk może leczyć, po wizycie poczułam się lepiej.... Dodam jeszcze, że przede mną i po mnie wchodziły do niego na wizytę kolejne osoby.
Fot. takacsi75/CC BY 2.0/Flickr |
Minął już tydzień, a ja nie wzięłam leków przeciwbólowych, lepiej śpię, mam więcej energii, a tym samych chęci do życia. Ludzie z pracy mówią, że wyglądam jakbym była po urlopie. A ja co najwyżej jestem po tygodniu pracy sama - bez drugiej Asystentki, załatwieniu miliona spraw służbowych i prywatnych i przed dwutygodniowym urlopem w połowie sierpnia...
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Historia 3 diet, czyli o odchudzaniu z życia wziętym
Ponieważ na temat diety cud można znaleźć w internecie mnóstwo artykułów,
przykładów, pomysłów, ja postaram się w swoim artykule zapytać trzy osoby jakie
są ich sposoby na walkę z dodatkowymi kilogramami.
fot. UrbaneWomenMag/CC/Flickr.com
Rodzajów diet jest mnóstwo:
Cambridge, Kwaśniewskiego, 1200 kalorii,Kopenhaska. Moi rozmówcy też
stosowali różne diety. Niestety nie każdej z tych osób udało się schudnąć.
Niektóre wracały do swoich dawnych nawyków żywieniowych.Od jednej z osób
usłyszałam, że "najlepsza dieta to taka w której mogę jeść, to co lubię.
Wolę zjeść mniej czegoś co mi smakuje niż więcej czegoś
niesmacznego".
Na prośbę uczestników rozmowy imiona zostały zmienione.
Wiktoria 24 lata - wzrost 164 ; waga 67 kg; BMI 24,9 - prawidłowa masa ciała
Z wszystkich diet które stosowałam, a było ich kilkanaście, najlepsza była dieta 1000 kcal dziennie.
Główne zasady jakie stosowałam:
- 5 posiłków dziennie, ostatni najpóźniej o 19
- maksymalnie 1000 kcal dziennie
- jadłam to na co tylko miałam ochotę, byleby zmieścić się w 1000 kcal (choć zdarzało się że jednym razem zjadłam 800 a innym 1200 kalorii)
- jeśli chciałam zjeść np. pizze, jadłam mały kawałek i obliczałam ile miał kalorii, itp ważne było żeby nie przekraczać 1000 kcal
Niestety sporo czasu zajmowało wypisywanie wszystkich składników które się zjadło, np. przy robieniu kanapki schodzi się z ważeniem każdego plasterka wędliny, sera itp, żeby dokładnie wyliczyć ile mają kalorii, ale po jakimś tygodniu, zna się już na pamięć te podstawowe ilości kalorii.
Dieta odpowiednia dla tych którzy sami sobie przygotowują posiłki, bo tylko tak jest się w stanie wyłapać ile dokładnie kalorii się zjada.
Prowadziłam notesik w którym zapisywałam wszystko co zjadłam, ile ważyło, ile miało kalorii i codziennie się podsumowywałam. W miesiąc schudłam ok 4-5 kg
Co do innych diet:
Na diecie Kopenhadzkiej przy każdym z pięciu podejść wytrzymałam maks 5 dni i w piątym dniu mdlałam już z wycieńczenia i czułam się bardzo osłabiona, łapiąc różne infekcje.
Na diecie Dukana po tygodniu miałam dość tych posiłków. Były niesmaczne, a robiłam wg. przepisów oryginalnych z książki z tą dietą, nawet sama mufiny piekłam, ale wszystko było po prostu niedobre.
Na diecie kapuścianej po ok trzech dniach jedzenia tej samej kapuścianej zupy miałam dość monotonii i ją przerwałam.
Na diecie koktajlowej po drugim dniu zapomniałam, że jestem na diecie, więc sama nie wiem jak ona działa
Kiedyś jeszcze byłam na diecie kiślowej, czyli przez tydzień jadłam tylko i wyłącznie sam kisiel, schudłam ale to były czasy liceum więc nie wiem czy dałabym radę powtórzyć tę dietę teraz.
Kiedyś jeszcze jadłam tylko pieczywo wase, gotowaną pszenicę i surową marchewkę. To była hardcorowa dieta w liceum z koleżanką i pamiętam ja szybko wymiękłam, a ona schudła ok.10 kg.
Justyna 36 lat; waga 62 kg; wzrost 167; BMI 22,2 - prawidłowa masa ciała
Schudłam, ale nie stosowałam żadnej specjalnej diety. Przez rok zgubiłam 10 kg, ale to jest efekt zrezygnowania ze słodyczy, pieczywa, makaronu, ziemniaków.
Jadłam paprykę i ogórki do obiadu. Bazowałam na białku, mięsie i serach.
Na prośbę uczestników rozmowy imiona zostały zmienione.
Wiktoria 24 lata - wzrost 164 ; waga 67 kg; BMI 24,9 - prawidłowa masa ciała
Z wszystkich diet które stosowałam, a było ich kilkanaście, najlepsza była dieta 1000 kcal dziennie.
Główne zasady jakie stosowałam:
- 5 posiłków dziennie, ostatni najpóźniej o 19
- maksymalnie 1000 kcal dziennie
- jadłam to na co tylko miałam ochotę, byleby zmieścić się w 1000 kcal (choć zdarzało się że jednym razem zjadłam 800 a innym 1200 kalorii)
- jeśli chciałam zjeść np. pizze, jadłam mały kawałek i obliczałam ile miał kalorii, itp ważne było żeby nie przekraczać 1000 kcal
Niestety sporo czasu zajmowało wypisywanie wszystkich składników które się zjadło, np. przy robieniu kanapki schodzi się z ważeniem każdego plasterka wędliny, sera itp, żeby dokładnie wyliczyć ile mają kalorii, ale po jakimś tygodniu, zna się już na pamięć te podstawowe ilości kalorii.
Dieta odpowiednia dla tych którzy sami sobie przygotowują posiłki, bo tylko tak jest się w stanie wyłapać ile dokładnie kalorii się zjada.
Prowadziłam notesik w którym zapisywałam wszystko co zjadłam, ile ważyło, ile miało kalorii i codziennie się podsumowywałam. W miesiąc schudłam ok 4-5 kg
Co do innych diet:
Na diecie Kopenhadzkiej przy każdym z pięciu podejść wytrzymałam maks 5 dni i w piątym dniu mdlałam już z wycieńczenia i czułam się bardzo osłabiona, łapiąc różne infekcje.
Na diecie Dukana po tygodniu miałam dość tych posiłków. Były niesmaczne, a robiłam wg. przepisów oryginalnych z książki z tą dietą, nawet sama mufiny piekłam, ale wszystko było po prostu niedobre.
Na diecie kapuścianej po ok trzech dniach jedzenia tej samej kapuścianej zupy miałam dość monotonii i ją przerwałam.
Na diecie koktajlowej po drugim dniu zapomniałam, że jestem na diecie, więc sama nie wiem jak ona działa
Kiedyś jeszcze byłam na diecie kiślowej, czyli przez tydzień jadłam tylko i wyłącznie sam kisiel, schudłam ale to były czasy liceum więc nie wiem czy dałabym radę powtórzyć tę dietę teraz.
Kiedyś jeszcze jadłam tylko pieczywo wase, gotowaną pszenicę i surową marchewkę. To była hardcorowa dieta w liceum z koleżanką i pamiętam ja szybko wymiękłam, a ona schudła ok.10 kg.
Justyna 36 lat; waga 62 kg; wzrost 167; BMI 22,2 - prawidłowa masa ciała
Schudłam, ale nie stosowałam żadnej specjalnej diety. Przez rok zgubiłam 10 kg, ale to jest efekt zrezygnowania ze słodyczy, pieczywa, makaronu, ziemniaków.
Jadłam paprykę i ogórki do obiadu. Bazowałam na białku, mięsie i serach.
Weronika 33 lata; waga 59
kg, wzrost 170; BMI 20,4 - prawidłowa masa ciała
W zasadzie zawsze miałam prawidłową wagę. Przy wzroście 170 moja waga
oscylowała w okolicach 56-59 kg. Jednak po porodzie trochę mi się przytyło i nie mogłam tego zrzucić. Dodatkowo weszłam w leki, które spowodowały tycie. I tak ważyłam 66 kg i bardzo źle się czułam psychicznie i fizycznie z taką wagą. Wszędzie miałam wałeczki, ciężko mi się wchodziło po schodach. Absolutnie nie chciałam się tak czuć. Zatem pół roku temu razem
z mężem zrezygnowaliśmy z jedzenia ziemniaków, makaronów, chleba. Na dzień dzisiejszy jem w domu śniadanie, do pracy zabieram swój obiad (nie stołuje się na firmowej stołówce), wieczorem w domu zjadam małą kolację albo garść migdałów. Zaczęłam też raz w tygodniu chodzić na masaż do mojego rehabilitanta, a po masażu na saunę. W saunie spędzam około godziny o wchodzę cyklami. Najpierw na ok. 10 min, potem prysznic i schładzam się przez kolejne 10 min. I tak ok. trzy razy. Czasami zamiast na masaż idę na basen, ale wtedy raczej korzystam z biczy wodnych i jacuzzi, a na koniec wskakuję do sauny. Odstawiłam również leki po których tyłam. I na dzień dzisiejszy jest sukces. Przy 170 cm wzrostu, ważę 57-58 kg. Każdy zauważył zmianę. Czuję się o niebo lepiej. Powinnam jeszcze wybrać się na jakieś ćwiczenia, ale do tego ciężko mi się zmusić. Na razie korzystam z uroków bycia „fit”.
I już nie wróciłam do dawnych nawyków żywieniowych.
Jak widać każdy znajdzie w powyższych dietach coś dla siebie:) Zatem moje miłe do roboty!:)
środa, 31 lipca 2013
Wścieklizny i zastrzyków na tężca ciąg dalszy. A także różne inne życiowe „peszki, peszunie”
Za prosto było by gdyby o razu wszystko się wyjaśniło! Zastrzyk na tężca dostałam, ręka mi spuchła jak balon. Bolała tak, że budziłam się w nocy i nie mogłam spać na tym ręku. Czekają mnie jeszcze dwa zastrzyki, za miesiąc i za pół roku. Ale oczywiście z moim szczęściem to było jeszcze za mało. Będąc w Iławie dostałam skierowanie do Poradni Chorób Zakaźnych. Zatem w poniedziałek, po powrocie z Mazur, zamiast pójść na spacer lub do kina pojechaliśmy z Tomkiem najpierw do lekarza internisty, który od razu wysłał mnie na Wolską do szpitala zakaźnego.
fot. Vorstius/CC/Flickr.com
Wieczór spędziliśmy zatem jeżdżąc od lekarza do lekarza. Co ciekawe dowiedziałam się, że jeżeli chcemy wiedzieć czy pies był wściekły, należy go obserwować. Jeżeli zdechnie w ciągu 2 tygodni od ugryzienia, to znaczy, że był chory i muszę się zaszczepić na wściekliznę. No więc po lekarzu, czekała nas jeszcze wycieczka do lasu, w odwiedziny do psa Pana bezdomnego. Pies żyje!J Jest więc wielka radość, że ja też będę żyć i świadomość, że nie będę musiała przyjmować serii bolesnych zastrzyków.
Wieczór spędziliśmy zatem jeżdżąc od lekarza do lekarza. Co ciekawe dowiedziałam się, że jeżeli chcemy wiedzieć czy pies był wściekły, należy go obserwować. Jeżeli zdechnie w ciągu 2 tygodni od ugryzienia, to znaczy, że był chory i muszę się zaszczepić na wściekliznę. No więc po lekarzu, czekała nas jeszcze wycieczka do lasu, w odwiedziny do psa Pana bezdomnego. Pies żyje!J Jest więc wielka radość, że ja też będę żyć i świadomość, że nie będę musiała przyjmować serii bolesnych zastrzyków.
Wiele w moim życiu było takich sytuacji, które autentycznie ocierały się o filmy Alfreda Josepha Hitchcocka. W tej historii sprzed kilku dni poszłam pomóc bezdomnej osobie, a zostałam pogryziona przez jej psa.
Dawno, dawno temu zbierałam kasę na Wielką Orkiestrę Świąteczne Pomocy. Podszedł do mnie jakiś facet i zaproponował, że weźmie ode mnie puszkę i pozbiera kasę wśród swoich znajomych z pobliskich sklepów. Oczywiście ani puszki ani człowieka już więcej nie zobaczyłam.
Kupiłam trzy sztuki „towaru”, którym handluje od jednego i tego samego człowieka. Nie dostałam ani towaru, ani zwrotu kasy. Sprawa jest na Policji.
Zaczęłam rodzić o 5 rano. Po drodze dostałam oxytocynę na przyspieszenie akcji porodowej, trzy razy kąpałam się w wannie, skakałam na piłce, miałam miedzy nogami pół szpitala, przybili mi pęcherz płodowy, dostałam znieczulenie zewnątrz oponowe, a po 15 godzinach zrobili mi cesarkę!
Dwa tygodnie po porodzie poszłam na zdjęcie szwów. Przez ten czas strasznie mnie ciągnęły i nie mogłam się wyprostować. Pielęgniarka, która zdejmowała mi szwy odcisnęła sobie nożyczkami cały palec i powiedziała mi, że pracuje w tym szpitalu 10 lat i nie pamięta, żeby kogoś tak ścisło zszyli! No więc mnie na pewno zapamięta!
Dwa tygodnie po porodzie poszłam na zdjęcie szwów. Przez ten czas strasznie mnie ciągnęły i nie mogłam się wyprostować. Pielęgniarka, która zdejmowała mi szwy odcisnęła sobie nożyczkami cały palec i powiedziała mi, że pracuje w tym szpitalu 10 lat i nie pamięta, żeby kogoś tak ścisło zszyli! No więc mnie na pewno zapamięta!
Opalałam się u babci pod kwarcówką. Nie założyłam okularków ochronnych. Noc spędziłam w szpitalu, niewidoma, prowadzona przez rodziców. Na szczęście skończyło się „tylko” na poparzeniu siatkówki.
Bolały mnie mięśnie w całym ciele. Chodziłam od lekarza do lekarza. Jeden z lekarzy postawił diagnozę: borelioza. Zamiast w podróż poślubną wylądowałam, dwa tygodnie po ślubie, na IX oddziale zakaźnym na Wolskiej. Poleżałam tam sobie miesiąc czasu. Nawet świeczki tam dmuchałam. A mięśnie bolą mnie do dziś.
fot. kaibara87/CC/Flickr.com
późniliśmy się z byłym chłopakiem na ostatnią powrotną kolejkę z wulkanu Etna. Nie zostało nam nic innego jak zejście pieszo. Na szczęście skończyło się tylko na wielkim krwiaku na udzie.
Zwiedzając pieszo bezkresy Sycylii zaatakował mnie pies (mam jakiegoś pecha do tych czworonogów) i dziabnął mnie w łokieć. Na szczęście jad (ślina) byłego leczyła, więc uniknęłam lekarzy.
Nurkując w basenie w Turcji, zatkały mi się uszy, więc musiałam skorzystać z tureckiej służby zdrowia. Odradzam każdemu!
Trzy tygodnie po porodzie dostałam ataku kolki wątrobowej. Leżąc na płytkach w łazience, z głową na kolanach mamy, dzwoniliśmy po pogotowie. Niestety okazało się, że karmiąc piersią nie mogę dostać niczego przeciwbólowego. Więc wijąc się jak piskorz, czekałam aż przestanie boleć. Za wizytę karetki z Lux Medu zapłaciłam 430 zł.
Strzelając kiedyś z pistoletu gazowego nabitego gazem pieprzowym, pech chciał, że zawiał wiatr i dostałam po oczach. Dość długo zajęło mi dochodzenie do siebie. Jeszcze następnego dnia miałam podrażnione spojówki.
fot. hankinsphoto.com/CC/Flickr.com
Etykiety:
cesarka,
Etna,
Hitchcock,
karetka,
kino,
kolka wątrobowa,
Lux Med,
nudzi,
pech,
pęcherz,
pistolet,
pogryziona,
Policja,
poradnia,
puszka,
świeczki,
tężec,
Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy,
zakaźne,
zastrzyk
Subskrybuj:
Posty (Atom)